Dawno, dawno temu... a może nie tak dawno... obudziłem się i z pewnym zdumieniem zdałem sobie sprawę, że moja piżama tudzież i kapcie gdzieś zniknęły. Jakby tego było mało, nie znajdowałem się już w moim pokoju, a w zupełnie mi obcym namiocie. Leżałem na gołej ziemi, było mi bardzo zimno. "Co zacz?" - pomyślałem i zamrugałem oczami, ale ta wyjątkowo paskudna halucynacja nie chciała zniknąć. Postanowiłem zasnąć. Może, kiedy wstanę, wszystko będzie w porządku? - Pobudka!!! - wrzasnął ktoś nad moim uchem, a kiedy obróciłem się na plecy, żeby zobaczyć, kto to, zobaczyłem nad sobą obrzydliwą postać o twarzy zeszpeconej wieloma bliznami. - Słucham? - zapytałem. - Ty nie słuchaj, tylko się szykuj, za pół godziny zaczynamy bitwę! - powiedział "ktoś" i bezczelnie wyszedł z namiotu, nie mówiąc więcej ani słowa. Jednak niemal natychmiast jego miejsce zajął niski, pryszczaty wyrostek, który - nie dając mi dojść do słowa - zaczął odziewać mnie w jakieś ciężkie, przerdzewiałe żelastwo, w przerwie trajkocąc coś o tym, że śniadanie wpakował mi do sakwy i przymocował do konia. Jęknąłem. Po wyjściu z namiotu, moim oczom ukazał się niezwykły widok. Wszędzie dookoła było pełno rycerzy, powietrze zaś pachniało intensywnie końskim potem i dymem z ogniska. Niemrawo wszedłem na konia - w tym również pomógł mi ów pryszczaty wyrostek, na którego jemu podobni wołali "Artur" i, z pewną trudnością, ruszyłem za pozostałymi jeźdźcami. Mój koń zaczął kalopować, kiedy rozległ się pierwszy wybuch z armaty. "Już po mnie" - pomyślałem, ale jakoś udało mi się utrzymać równowagę, gdy tak z mieczem w ręce galopowałem przez bezkresną, zieloną równinę. Na horyzoncie widać było wojsko nieprzyjaciela. Na wietrze powiewały niebiesko-różowe chorągwie. Ktoś zadął w róg. Dookołą mnie zaroiło się od ludzi. Machałem mieczem bez ładu i składu, ale to także zaczęło mi wychodzić coraz sprawniej. Człowiek potrafi zrobić wiele rzeczy, kiedy nad uszami świszcze mu cudzy oręż. Nagle poczułem okropny ból w boku. Zanim pociemniało mi przed oczami, zdążyłem zauważyć zakrwawiony miecz i śmiejącego się mężzyznę o brązowych oczach. Zemdlałem. Chyba. - Obudź się! - usłyszałem głos mojej mamy i otworzyłem oczy. Moja piżama! Moje kapcie! Moja kołdra! Wszystko wróciło na swoje miejsce. Na podłodze leżała otwarta "Legenda o królu Arturze". "Chwila" - pomyślałem. - "Ten pryszczaty wyrostek miał na imię Artur..." Z okładki patrzyła na mnie uśmiechnięta twarz młodego chłopca.
Potrzebuje zadnie na jutro opowiadanie o rycerzu w którego się wcielam pomóżcie plis pilne!!
Odpowiedź
Dodaj swoją odpowiedź