Antyobywatel - Opowiadanie
Pewnego słonecznego poranka pan Władziu wstał w dobrym humorku. Nie ma zazwyczaj powodów do zmartwień, bo rzadko kończy mu się piwo. Panu Władkowi piwo jest potrzebne do codziennego funkcjonowania. Podobnie jak telewizor i słoik buraczków. Na szczęście tego dnia wszystkiego było pod dostatkiem, bo poprzedniego był w sklepie i zrobił zapasy na cały tydzień. Zadowolony Władysław poszedł więc po jedną butelkę piwka, zrobił sobie kanapkę z buraczkami i zasiadł przed TV w celu obejrzenia kolejnego meczu. Zazwyczaj nie było żadnego więc puszczał sobie stare mecze na kasecie, ale tylko te w których Polska wygrywała, więc niewiele miał do oglądania.
Gdyby Pan Władysław miał utrzymywać się z samego zasiłku dla bezrobotnych to by długo nie pociągnął. Ale na wszystko jest rozwiązanie. Wystarczy sprzedać butelki po piwie. Wbrew pozorom, jak nazbiera się butelek z całego miesiąca to wychodzi całkiem pokaźna sumka, ale ponieważ Pan Władysław jest po babuni w 1/4 Szkotem, to mu to nie wystarcza i w ramach oszczędności i wzbogacania osobistego budżetu od roku dodatkowo nie płci podatków
Pan Władek po ocknięciu się z letargu sięgnął po pilota do telewizora i zaczął gmerać po kanałach w poszukiwaniu jakiegoś meczu. Niestety, wszędzie pojawiały się tylko twarze rozmaitych polityków namawiających obywateli do głosowania na siebie… Pana Władysława mało obchodziła polityka i nie miał najmniejszego zamiaru marnować swojego cennego czasu na wychodzenie z domu tylko po to, żeby oddać na kogoś głos, więc zaklął soczyście i zaczął szukać w swoim kasetowym archiwum czegoś ciekawego. Niestety nie znalazł niczego co satysfakcjonowałoby go wystarczająco, toteż udał się do lodówki po piwo… i stanął jak wryty. Zapasy mu się skończyły! Cos je wyżarło! Ale co? Przecież nawet jego własny kot abstynent wyprowadził się od niego jakieś pół roku temu! Zazwyczaj tragiczny widok pustej półki nie przytłaczał go to tak bardzo. Szedł spokojnie do sklepu, uzupełniał niedobory i kontynuował konsumpcję. Dzisiejszy incydent z wyborami, brak zwycięskich meczów polskiej drużyny, i inne niedogodności wyprowadziły go z równowagi tak bardzo, że aż mu włosy dęba postawiło! Jednak cóż miał zrobić? Przygładził fryzurę, włożył kapcie na nogi i wyszedł z domu, rzucając okiem do lustra przy drzwiach. Wyglądał normalnie: jego podkoszulek miał co prawda wielką plamę po buraczkach na brzuchu, ale za to był niedawno prasowany. Całkiem niedawno! Najwyżej dwa tygodnie temu. Stare spodnie miały dwie dziury, ale teraz takie się nosi! Uznał, ze prezentuje się na tyle dobrze, że może spokojnie pokazać się ludziom.
Wparował do sklepu, wrzucił do koszyka tuzin piw i zgrzewkę buraków po czym wepchnął się do kolejki, zapłacił, odwarknął coś osobie stojącej za nim i ruszył do domu. Po drodze zwymyślała go sąsiadka, która zawsze się go czepiała. A to, że wygląda – jak wygląda, a to, że kiepuje na chodniku, a to, że jej dziecko poślizgnęło się na niby to przez niego rzuconym na schody kapslu i zjechało tylną stroną z całej kondygnacji!, Ale Pan Władysław miał to głęboko gdzieś. Minął oburzoną sąsiadkę bez słowa, wyciągnął z kieszeni klucze do domu i poszedł spać. Śniło mu się, że w sklepie zabrakło piwa. Kiedy się obudził cały był oblany zimnym potem – w życiu nie miał takiego strasznego snu! On na pewno wróżył coś strasznego! Żeby zmyć z czoła przerażenie postanowił wejść pod prysznic. Po raz pierwszy od czasu Wielkanocy! Kończył już kąpiel, kiedy ktoś załomotał do drzwi. Zdegustowany Włodzimierz założył szlafrok i podszedł do drzwi. Łypnął przez wizjer i znieruchomiał. Po drugiej stronie drzwi stała jakaś babcia, w której rozpoznawał kogoś znajomego, ale nie mógł przypomnieć sobie kogo. Otworzył więc drzwi. Niska kobieta o surowej twarzy przekroczyła próg i zmierzyła ostrym spojrzeniem pana domu. Włodek nie wiedział, czy lodowato w środku zrobiło mu się przez jej spojrzenie, czy przez to, że stał w szlafroku przy drzwiach otwartych na oścież. Zanim to ustalił kobieta otworzyła usta i głosem mroźnym jak sylwestrowa noc wypowiedziała kilka krótkich zdań, które zabzyczały mu koło ucha niczym komar ludojad :
- Dziś piątek. Przyjechałam tak jak obiecałam pięć lat temu. Mam nadzieję, że pamiętałeś. – kobieta zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów, po czym postawiła dwie wielkie walizki na podłodze i ciągnęła dalej – Zaprowadź mnie do mojego pokoju Władysławie. I zajmij się bagażami. Widzę, że będę miała tu dużo roboty!
Pan Władysław dopiero teraz poznał kim jest starsza pani. To była jego ciocia. Ciocia Gabriela. (Każde wspomnienie z dzieciństwa z nią związane Pan Władek starał się starannie wymazać ze swojej pamięci )Rzeczywiście umawiał się z nią na wizytę jakieś pięć lat temu, ale nie brał tego poważnie, bo wtedy był wesolutki jak majowy słowik więc słabo kontaktował, a o tym co powiedziała ciocia poinformował go funkcjonariusz policji na posterunku.
-„No to będą jaja…” – pomyślał Pan Władek, ale pokornie zabrał pod pachy walizki i zaniósł je do dużego pokoju, gdzie było najczyściej ( plamy po burakach były tylko na środku dywanu, a butelki po piwie szczęśliwie powkładał do reklamówek, bo zamierzał po południu odzyskać zainwestowaną w nie kaucję ).
- TO jest mój pokój? – wysyczała Ciotka Gabriela rozglądając się po pokoju – zawsze wiedziałam, że jesteś niechlujem, ale żeby własną ciotkę przyjmować w takim chlewiku?! Oj ten miesiąc będzie długi…
MIESIĄC? No ładnie…
- Jak to na miesiąc? Przecież…
Już żałował, że się odezwał… Ciotka Gabriela spojrzała na niego ponurym bykiem i ruszyła do kuchni wyciągając z kieszeni gumowe rękawiczki. Założyła je na dłonie i przejechała palcem po meblach. Źrenice w jej oczach zmniejszyły się do wielkości główki od szpilki. Takiej ilości kurzu jeszcze nie widziała… Taaaa…Ten miesiąc będzie naprawdę długi…I pracowity!
*
Pana Włodka obudził dźwięk elektrycznego budzika. Była siódma. Pan Włodek przeciągnął się i dziarskim krokiem ruszył do kuchni, skąd roznosił się zapach świeżo zaparzonej kawki.
- Dzień dobry śpiochu! – rzekła miluchno Ciotuchna Gabrysia nadstawiając pulchny policzek
- Witaj Cioteczko – odpowiedział cmokając ją na dzień dobry.
- Zaraz zrobię ci kanapki do pracy, a ty umyj ząbki, ogol buzię i umyj rączki! Śniadanie już gotowe. Jajeczko, jak zwykle na miękko? Po wiedeńsku, nieprawdaż?
- Oczywiście. Dziękuję Ciotuchnie. Piękny dzionek, prawda Ciotuchno?
Pan Władek ruszył radośnie do łazienki, jednak w środku był dość przygnębiony. Już jutro Ciotka Gabriela miała wyjechać do domu, do Łodzi, a on zostanie sam. Znowu… Przez ten miesiąc stał się zupełnie innym człowiekiem. Przestał pić piwo, zaczął interesować się polityką, spłacił zaległe podatki, zbierał makulaturę, kupił chomika, dokarmiał bezpańskie koty, posadził konwalie na balkonie, raz w tygodniu mył całą klatkę schodową, znalazł pracę do której dojeżdżał na wrotkach, żeby chronić środowisko przed zatruciem spalinami… Oczywiście nie obyło się bez poświęceń, ale teraz tego wszystkiego nie żałował. Był szczęśliwy, że dzięki Cioci Gabrysi stał się lepszym obywatelem. No, a przy okazji dowiedział się, że nawet stare Ciotki są stworzeniami przydatnymi, a serca mają wielkie i otwarte szeroko jak Brama Floriańska. A jakie jajka po wiedeńsku robią! Poezja!
KONIEC