"Quo vadis" pod lupą - recenzja adaptacji filmowej.
Jest rok 1896. W księgarniach pojawiło się właśnie pierwsze wydanie powieści Henryka Sienkiewicza „Quo vadis”. Nikt wtedy jeszcze nie przypuszczał, że książka ta zrobi taką furorę na całym świecie. Jednak największy sukces osiągnęła ona oczywiście w Polsce.
Dziś mamy rok 2001. Polacy wreszcie doczekali się „naszej” filmowej wersji wspaniałej powieści historycznej, jaką jest „Quo vadis”, a wszystko to dzięki jednemu z najlepszych polskich reżyserów – siedemdziesięcioośmioletniemu Jerzemu Kawalero-wiczowi. Marzył on o nakręceniu tego dzieła od 30 lat, a wraz z nadejściem no-wego tysiąclecia miał już w swojej wyobraźni każdą scenę mającego powstać filmu. I tak na początku maja padł pierwszy klaps do „Quo vadis”.
Zdjęcia kręcone były w Tunezji, Francji, Rzymie i Polsce. Połączone w jedność dały nam obraz starożytnego Rzymu, jakiego świat kina jeszcze nie wi-dział i mimo trudów realizacji, pan Jerzy w końcu ziścił marzenie swego życia.
W dużej mierze, do obrazu „Quo vadis” przyczynili się aktorzy, grający główne role, a muszę przyznać, że obsada była nietuzinkowa. W filmie zagrały takie sławy jak Paweł Deląg (Marek Winicjusz), Bogusław Linda (Petroniusz), Jerzy Trela (Chilon Chilonides), Michał Bajor (Neron), Agnieszka Wagner (Poppea), Piotr Garlicki (Aulus) czy Franciszek Pieczka (Święty Piotr Apostoł). Nie brakowało też aktorów mniej znanych, jednakże równie dobrych jak ci poprzedni. Najtrudniejsze zadanie mieli jednak debiutanci, do których należeli Magdalena Mielcarz (Ligia) i Rafał Kubacki (Ursus). To od nich widzowie wymagają najwięcej, a w razie ich niepowodzeń, krytykują ich bez ogródek. Jednak muszę przyznać, że reżyser nie mógł dobrać lepszej obsady aktorskiej. Grali oni naprawdę świetnie i znakomicie wczuwali się w swoje role.
Na pierwszy plan najbardziej wybija się jednak znany nam wszystkim, Boguś Linda. Zaskoczył nas swoją rolą, tak inną od poprzednich – rolą Petroniusza. W jednym z wywiadów aktor powiedział, że cieszy się, iż wreszcie przestanie „biegać z kałasznikowem po brudnych ulicach”. Ciekawe spostrzeżenie. Nasze wyobraże-nie o Bogusławie Lindzie nie odbiegało zbytnio od wizerunku płatnego mordercy. Dzięki roli Petroniusza raz na zawsze zmienił się obraz Bogusia widziany okiem widza.
Nie tylko aktorzy przyczynili się do wizerunku starożytnego Rzymu. Wielką rolę odegrali tu scenografowie i charakteryzatorzy. To dzięki nim mogliśmy oglą-dać uczty w pałacu cesarskim, widowiska w Koloseum, itd. Spisali się oni naprawdę wspaniale, choć nie ukrywam, że było w ich pracy parę niedociągnięć. Przykładem mogą być sceny męki chrześcijan. Owszem, bulwersowały widownię i zarazem prze-rażały, jednak było aż nadto widać, że ci „ludzie” pożerani przez lwy lub palenie w cesarskich ogrodach, to zwykłe kukły. Były to jedne z tych nielicznych scen, gdzie ekipa się zbytnio nie postarała. A jeżeli chodzi o dekoracje, to były one zro-bione naprawdę profesjonalnie. To nie szkodzi, że zbudowano je w większości z tek-tury i drewna, nie szkodzi, że często brakowało tego rzymskiego przepychu. Efekt i tak był niesamowity.
Film „Quo vadis” od początku kręcony był jako produkcja „antyhollywoodska”. Nie szczędzono pieniędzy i wysiłków, żeby wyszedł jak najlepiej. Nie oszczędzano prawie na niczym. Doskonała obsada, doskonałe stroje i charakteryzacja, doskonałe dekoracje i scenografia – to tylko niektóre z zalet, jakie posiada ekranizacja powie-ści Henryka Sienkiewicza. Jest ich oczywiście dużo więcej, jednak nie starczyłoby tutaj miejsca, ażeby je wszystkie wymienić.
Mimo tych wszystkich zalet, w moich oczach film ten ma również parę mi-nusów. Mam na myśli temat chrześcijański „Quo vadis”. Czytając książkę, zupełnie inaczej widziałam tą kwestię. Był to temat przewodni powieści, na którego to tle rozgrywały się inne wydarzenia. Jerzy Kawalerowicz tematem przewodnim uczynił tutaj miłość Marka Winicjusza i Ligii. Mam też wątpliwości, co do prześladowania chrześcijan. Według mnie, „walki” z lwami były zbytnio statyczne i brakowało w nich tego napięcia, jakie powinno towarzyszyć tego typu scenom. Jeżeli zaś cho-dzi o walkę Ursusa z germańskim turem, to była ona tak słabo wyrazista i mało dynamiczna, że widownia nawet w małym procencie nie odczuła tego, co w swojej książce pragnął zaznaczyć Sienkiewicz. Prawdę mówiąc na to samo by wyszło, gdy-by to Winicjusz wyszedł na arenę i kazał się bykowi położyć. A zresztą byczek Toro, bo tak ma w rzeczywistości na imię, był tak spokojny i leniwy, że przypusz-czalnie z chęcią by to zrobił.
Wśród widowni, oglądającej ekranizację powieści „Quo vadis”, byłam także ja wraz z moją klasą. Obejrzałam ten film jedenastego października 2001r. i teraz z całą pewnością mogę powiedzieć, że jest ona jednym z najwybitniejszych polskich filmów. Sądzę, że jest on zarazem najdroższym z nich. Jednak opłacało się twór-com owej produkcji zainwestować wielkie pieniądze w jej nakręcenie, gdyż stworzyli coś niepowtarzalnego, co na zawsze zmieniło obraz starożytnego Rzymu, widzianego okiem widza. Naprawdę rzadko trafia się tak udana produkcja. Ma ona oczywiście, jak każdy film, swoje wady, jednak zalety zdecydowanie tutaj przeważają. Mam zastrzeżenia jedynie do interpretacji książki „Quo vadis” przez Jerzego Kawalerowi-cza, jednak nie sądzę, żeby to była jakaś znacząca wada. Podsumowując swoje spo-strzeżenia po obejrzeniu filmu, stwierdzam, że jest on naprawdę dobry i zasługuje na same pozytywne oceny krytyków oraz widowni.