Roman Dmowski - Józef Piłsudski
Truizmem byłoby dowodzić szczególnych zasług Romana Dmowskiego oraz Józefa Piłsudskiego dla odzyskania przez Polskę niepodległości jesienią 1918. Obie te wybitne postacie skupiały wokół siebie szersze środowiska polityczne, których spór wycisnął swoje piętno nie tylko na dziejach odrodzonej państwowości, ale i na legendzie, tworzącej się wokół poczynań przywódców. W powszechnym przekonaniu były to postacie zupełnie do siebie niepodobne, nie tylko hołdujące odmiennym wartościom politycznym, ale różne co do struktury psychicznej. Bodaj najbardziej wyraziście wyraził ten punkt widzenia Ksawery Pruszyński w artykule w ogłoszonym na łamach "Wiadomości Literackich" w końcu stycznia 1939 r., zestawiając odmienne klimaty kresowych dworków oraz przedmieść podwarszawskiej Pragi. Panicz z Zułowa nie mógł znaleźć wspólnego języka z człowiekiem, którego droga życiowa personifikowała awans społeczny środowisk tradycyjnie dotąd w życiu publicznym "niemych". Człowiekiem, który także jako dyplomata, mąż stanu zachował "właściwości wyniesione z zawodu, gdzie trzeba było wyliczać i wymierzać, a nie wyczuwać intuicją, nie osądzać <
Trzeba powiedzieć, że sugestywna ta charakterystyka niezupełnie trafia w sedno; ilustruje wszakże świetnie nie tylko potoczny pogląd o różnicach dzielących Piłsudskiego i Dmowskiego, ale i klimaty zamkniętej już epoki, zdominowanej przez uformowane na romantycznej literaturze elity, których znaczna część jeśli nie wywodziła się ze szlacheckich dworków, to przynajmniej identyfikowała się z tą częścią narodowego dziedzictwa, którą można było z nimi skojarzyć. Pojęcie politycznego realizmu miało w Polsce wiele znaczeń. Pruszyński kojarzył je z etosem plebejskim, co najwyżej z mentalnością mieszczaństwa; historycznie rzecz biorąc termin "realizm" pojawił się w początkach stulecia, przywołany jako znak wywoławczy konserwatywnej partii, głoszącej konieczność pogodzenia się z brakiem państwa wywołaną przez rozbiory. W początkach stulecia dążenie do przekreślenia skutków rozbiorów niewątpliwie nie mogło być uznane za przejaw politycznego realizmu. Wynikało to zarówno ze zrozumienia powstańczej lekcji - kolejne, podejmowane w XIX stuleciu powstania kończyły się klęską - jak i w równym stopniu z logiki oraz stosunku sił. Skoro nie udało się pokonać Rosji, to tym bardziej niepodobna było myśleć o pokonaniu wszystkich zaborców razem. Nie tylko Polacy nie mogli o tym myśleć; niemożliwe było nawet stworzenie koalicji państw zdolnych do pokonania mocarstw zaborczych. Państwa zachodnie były na to za słabe, nawet gdyby - co i tak nie wchodziło w rachubę - uznały interesy nad Wisłą za pierwszoplanowe, godne zdeterminowanej walki. Realnie zatem rzecz biorąc, dążenie do zmiany politycznego status quo i odbudowy państwa polskiego nie mogły być akceptowane jako podstawa dążeń politycznych, jako że tak zarysowany cel nie był możliwy do osiągnięcia. Jakkolwiek z obecnej perspektywy cały ten wywód może się wydać wręcz dziwaczny (Polska wszak istnieje) trzeba uświadomić sobie, że wydarzenia mogły ułożyć się inaczej, co więcej, w istniejącym stosunku sił bieg wydarzeñ, który doprowadził do odrodzenia państwowości polskiej, ani nie był do przewidzenia, ani też, wśród innych możliwych wariantów rozwoju sytuacji, nie może być uznany za szczególnie prawdopodobny, leżący w logice zdarzeń.
Patrząc z takiej perspektywy, zarówno poczynania Piłsudskiego, jak i Dmowskiego nie były wyrazem realnej polityki, uwzględniały one bowiem istniejącą sytuację o tyle tylko, o ile limitowała ona swobodę poruszania się - natomiast cele polityczne, do których zmierzali - nie te deklarowane, ale rzeczywiste - dla swego zrealizowania wymagały zupełnego zburzenia politycznej mapy. Szły znacznie dalej, niż miało to miejsce w przypadku "romantycznych" powstań narodowych XIX stulecia. W przypadku Piłsudskiego nie chodziło już tylko o militarne pokonanie Rosji, ale o rozbicie tego państwa wzdłuż szwów narodowościowych, z wyzyskaniem wszystkich możliwych ośrodków irredenty - od narodów kresowych byłej Rzeczypospolitej, poprzez ludy Kaukazu, aż po buntujący się proletariat wielkoprzemysłowy wielkich miast - a także działań wrogów zewnętrznych rosyjskiego państwa: najpierw Japonii, potem obu mocarstw niemieckich. Kalkulacja Dmowskiego, różna i co do rozstawienia akcentów, i ogólnej logiki wywodu, opierała się na podobnym w istocie założeniu, że cały świat legnie w gruzach. Pragnienie przekreślenia rozbiorów poprzez zjednoczenie ziem polskich byłoby jałowym marzeniem bez wojny między zaborcami, i to wojny z założenia długotrwałej, nie ograniczonej do jednej czy kilku kampanii - a przy tym takiej, której Rosja nie musiałaby toczyć sama. Możliwość takiego konfliktu w dość oczywisty sposób wynikała z sytuacji międzynarodowej przez wybuchem I wojny światowej, gdy sojusznikiem Rosji były oba państwa zachodnie, Wielka Brytania i Francja, ale pragnienie, by konflikt taki przedłużył się - sprzeczne z rachubami miarodajnych polityków, jak i techników wojskowych, prognozujących konflikt krótki, co najwyżej kilkumiesięczny - wynikało wyłącznie z pragnienia osiągnięcia sytuacji, w która zachwieje się nawet to, co mogło uchodzić za najbardziej ustabilizowane jej elementy. Trudno przeczyć, że plany Piłsudskiego, jak i Dmowskiego, odwoływały się do realiów i uwzględniały je - o czym szerzej za moment - ponad owymi trzeźwymi rachubami plasował się jednak czynnik woli, wyrażający się w zdeterminowanym dążeniu do zbliżenia się do założonego celu - bez względu na jego realność. Pragnienie przekreślenia narodowej niewoli wyrastało bowiem nie z analizy sytuacji, ale sfery wartości. To raczej analiza sytuacji była czymś wtórnym, ważnym, ale raczej w kategoriach narzędzia niż analizy, będącej celem samym w sobie.
Wiara, że w zmieniającej się sytuacji międzynarodowej możliwe staje się ruszenie sprawy polskiej z martwego punktu, w którym tkwiła całe XIX stulecie, determinowała podejmowanie poczynań obciążonych piętnem dwuznaczności. Ich istota tkwiła w podjęciu gry z zaborcą, w dążeniu do jego "przechytrzenia". "Fraternizowałem z bydłem" - oceni Dmowski w liście do Ignacego Paderewskiego z roku 1917 swoją przedwojenną politykę orientacji na Rosję. Echem konfliktu sumienia, związanego z podjęciem współpracy ze służbami specjalnymi innego zaborcy (Austrii) było - jak można przypuszczać - ujawnienie się u Piłsudskiego w latach dwudziestych, już w wolnej Polsce, obsesyjnych obaw przed wpływem "obcych agentur" na poczynania jego przeciwników. Zarówno orientacja na Rosję, jak i budowa w przededniu wojny organizacji paramilitarnych nieuchronnie pociągały za sobą konieczności kompromisów ze światem polityki realnej. Intencją ich było nie tyle dążenie do dostosowania się do jej wymagań, ile znalezienie instrumentów potrzebnych do zmiany zabójczych dla polskiej sprawy realiów; dodatkowym zaś usprawiedliwieniem dla tego rodzaju poczynań była widoczna nieefektywność prób wybicia się na niepodległość, podejmowanych w XIX stuleciu. Niewątpliwie trzeba było szukać dróg skutecznie prowadzących do celu. Niemniej koszty własne podjętych przez Dmowskiego i Piłsudskiego prób były bardzo poważne, bynajmniej nie ograniczając się do rozterek sumienia, napięć I późniejszych kompleksów. Podjęcie gry z zaborcą wymagało bądź ukrycia celów własnych poczynań, bądź takiego ich przedstawiania, by w zewnętrznym odbiorze zacierała się różnica między rzeczywistymi dążeniami a deklarowanymi hasłami.
Pierwszą z tych dróg poszedł Dmowski oraz kierowane przezeń środowisko, eliminując już w początkach stulecia hasła niepodległościowe z programów stronnictw, składających się na ruch demokratyczno-narodowy. Podobny charakter miała teza, że w obliczu zagrożenia niemieckiego interesy Polski oraz Rosji są tożsame. Zrozumiała w obliczu sytuacji międzynarodowej poprzedzającej wybuch I wojny światowej, a nawet w latach 1918-1939 - gdy granica wschodnia Rzeczypospolitej wydawała się relatywnie mniej zagrożona w obliczu ostentacyjnego nacisku niemieckiego na zachodzie kraju - po ostatniej wojnie została wyzyskana i w drastyczny sposób nadużyta dla uzasadnienia pozostawania Polski w obrębie pojałtańskiego układu zależności. Propagandowym manewrom komunistów sekundowały poczynania niektórych postaci wywodzących się z obozu narodowego, w sposób epigoński odwołujących się do idei i haseł powstałych w innej epoce.
W przypadku Piłsudskiego koszty podjętej przezeń gry przejawiły się i przejawiają nadal w epigoństwie innego rodzaju. Przywoływany on bywa w roli patrona polityki, wyrażającej się w odwoływaniu do symboli i gestów, czynionych w całkowitym oderwaniu nie tylko od istniejącego stosunku sił, ale także interesów i dążeń poszczególnych stron. Ileż to razy, także współcześnie, słyszy się o szczególnych zobowiązaniach oraz zadaniach Polski w stosunku do jej nowych wschodnich sąsiadów - przy czym istota owych zobowiązań i zadań sprowadza się często li tylko do retorycznej figury i gestu. Całkiem niedawno zdarzyło mi się z ust bardzo poważnej osoby usłyszeć, jaką to narodową katastrofą było uznanie przez III Rzeczpospolitą niepodległości Litwy dopiero jako dwudzieste któreś państwo z kolei, a za to jakie ważne było, że z uznaniem Ukrainy pośpieszyliśmy się jako pierwsi. Przypuszczam, że pytanie o to, w jakiej mierze owe porażki lub triumfy polskiej polityki zagranicznej przekładają się na traktowanie mniejszości polskiej za granicą lub obroty handlowe państw uznane zostałoby za wysoce niestosowne. Bo przecież o tyleż ważniejsze jest naprawienie błędów przeszłości! W latach osiemdziesiątych winietę wydawanej przez podziemną "Solidarność Walczącą" gazetki zdobiło, jako motto, powiedzenie Piłsudskiego o konieczności podejmowania wysiłku przebijania muru głową. To nic, że głowa krwawi, a mur stoi nieporuszony. Za którymś razem przecież runie, bo w końcu musi... Pytanie, czy Piłsudski sam stosował do siebie własną maksymę, uznać można za bezprzedmiotowe. Analizując poczynania Piłsudskiego, widać, jak starannie liczył siły przeciwnika i własne, starając się unikać sytuacji, w której te ostatnie stopnieją w walce bez szans. Dobrze bowiem wiedział, że oznaczać to będzie koniec szans na podjecie na nowo gry. Dlaczego w takim razie napisał coś podobnego? Ponieważ kierował swoje wskazania nie do siebie, ale do ludzi, od których oczekiwał zdyscyplinowanego i zdeterminowanego działania. Zadaniem żołnierza jest wykonać rozkaz, bez zastanawiania się nad jego realnością oraz oceny własnego ryzyka. Od tego jest dowódca.
Całe nieszczęście przyjmowania jako prawdy objawione wskazań powstałych w innych czasach, bez pamiętania o ich kontekście, ani nawet bez głębszej refleksji nad tym, co w istocie wyrażały - polega na krzewieniu bezmyślności i torowaniu drogi bądź ludziom nawiedzonym, bądź - co dzisiaj częstsze - torowaniu drogi spryciarzom bez skrupułów. Z odkrycia, że wskazania naszych "wielkich" nie dają się dziś stosować w równej mierze wynikać bowiem może dążenie do odrzucenia historycznego balastu, jako obciążenia raczej niż źródła wartości, jak i ich redukcja do roli retorycznej figury, ozdobnika pozbawionego w istocie znaczenia, przydatnego jednak w roli swego rodzaju dekoracyjnego akcentu przy modelowaniu wizerunku politycznego polityka nawiązującego jakoby do wielkich tradycji narodu...
Jak zatem było z poczuciem realizmu u Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego? Jako politycy wielkiego formatu mieli oni dobre rozeznanie w niuansach sytuacji, w obrębie której się poruszali - rozeznanie oparte raczej na gruntownej wiedzy, niż intuicji. Błędy i pomyłki, jakie w trakcie działania zdarzyło im się popełnić, nie zmieniają tego obrazu. Bardziej istotny w nim jest inny element, określający kształt tego modelu polityki realnej, który był wspólny obu wielkim postaciom. Wyczucie realiów nie oznaczało u nich zgody na nie. Zamiast dostosowywać się do tego, co zastali, wytrwale szukali środków, by to zmienić. Jest to widoczne nie tylko u "romantyka" Piłsudskiego, ale i u bardziej przyziemnie traktującego politykę Dmowskiego. W "Myślach nowoczesnego Polaka" zawarł on pewien passus, ilustrujący wyraziście właściwy mu sposób myślenia. Przeciwstawiając się z pasją programom zredukowania sfery narodowego zainteresowania do "terytorium etnograficznego" Polski, jak i "koncentracji sił" na jednym z odcinków (zachodnim lub wschodnim) wykazywał słuszność romantycznej zasady mierzenia siły na zamiary. Jeśli zredukuje się sferę zainteresowań, zaowocuje to takim upadkiem zbiorowych ambicji i aspiracji, że i na tym ograniczonym terenie sił zabraknie. Co innego, jeśli ambicje - te rzeczywiste, a nie deklarowane - zakroi się szeroko. "Niech przyjdzie chwila - pisał - że służba sprawie narodowej będzie pochłaniała wszystkie siły i wszelkie zdolności, jakie społeczeństwo wydaje: wtedy przekonamy się, że w takich chwilach nowe siły w trójnasób narastają". Czy można wiele dodać do tej opinii?