"Najważniejsze jest, aby nie dać się wepchnąć na beczkę", czyli o krzywdzie człowieka podczas II wojny światowej
udzie od zarania dziejów walczyli nie tylko o godne życie, ale również o godne umieranie. Powiedzenie „Jakie życie, taka śmierć”, chociaż z reguły powinno, nie zawsze odnajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Tytułowa beczka, czyli miejsce ciasne, niewygodne i kojarzące się z ubóstwem, jest – moim zdaniem – doskonałym odwołaniem do mitologicznego Diogenesa. Filozof mieszkał bowiem w beczce i kazał nazywać się psem, co z całą pewnością jest dla człowieka uwłaczające. Dlaczego zdecydował się na takie życie? Być może dlatego, że – chociaż był osobą światłą i mającą duże doświadczenie życiowe – wiedział, że ludzie tak naprawdę niewiele różnią się od zwierząt. W dzisiejszych czasach takie stwierdzenie byłoby nie tylko obraźliwe, ale spotkałoby się również z szerokim negatywnym odzewem. Okazuje się jednak, że „homo homini lupus est”, czyli człowiek człowiekowi wilkiem. Daliśmy temu wyraz podczas II wojny światowej.
Każdy konflikt zbrojny jest nie tylko starciem politycznym, ale przede wszystkim równa się śmierci setek tysięcy niewinnych ludzi. W przypadkach chorych ideologii, jak na przykład faszyzm czy nazizm, wojna przybiera jeszcze bardziej bezwzględny i wybiórczy charakter. W myśl nacjonalistycznych idei w III Rzeszy mordowano Żydów, a robiono to w imię „czystej krwi” i „uzyskania przestrzeni życiowej”. Nazistowskie poglądy kosztowały życie miliony ludzi. Czy jest jakieś wytłumaczenie dla tak okrutnych zbrodni? Niestety nie ma. Nie jesteśmy w stanie także posłuchać większości zbrodniarzy, którzy pociągali za spust, lecz możemy zdać się na relacje tych, którzy przeżyli Holocaust.
Literatura pełna jest wszelkiego rodzaju pamiętników, dzienników i zapisków osób, którym było dane stanąć twarzą w twarz z niemieckim i sowieckim okrucieństwem. Wielu ocalałych w dalszym ciągu milczy, czy to ze strachu, czy ze wstydu. Ci jednak, którzy zdecydowali się opowiedzieć swoje historie, stali się bohaterami i symbolami walki o własną tożsamość. Zastraszający jest także fakt, że choć im udało się przeżyć, wielu z ich bliskich i przyjaciół musiało dokonywać zatrważających wyborów – czy umrzeć godnie, czy przeżyć?
Nie sądzę, żeby komukolwiek z nas udało się odpowiedzieć dziś na to pytanie. Bez namysłu powiedzielibyśmy pewnie „Chcę żyć za wszelką cenę”, lecz czy miałoby to sens? Czy faktycznie chcielibyśmy przylgnąć do życia i trwać beznadziejnie w nadziei, że nasza sytuacja się zmieni, znosząc upokorzenia i niosąc ciężar, którego nie jesteśmy w stanie udźwignąć? Człowiek, aby przeżyć, jest zdolny niemalże do wszystkiego. Marek Edelman w Zdążyć przed Panem Bogiem opowiada, jak matki w getcie warszawskim nadgryzały zwłoki swych dzieci, byleby nie umrzeć z głodu. Czy ktokolwiek z nas byłby w stanie zrobić coś takiego? Teraz nie. W obliczu śmierci niegodnej, głodowej, nasuwa się inne pytanie – walczyć czy poddać się? Zrobić najgorszą z możliwych rzeczy, zostać kanibalem, czy pozwolić się zabić?
W sytuacjach kryzysowych religia czy moralność nie mają znaczenia. Odzywają się wtedy w człowieku zwierzęce instynkty, które – jak pokazuje historia – wielokrotnie ratowały lub odbierały życie. Dlaczego jednak człowiek jest zdolny do takich czynów? Być może dlatego, że jest zwierzęciem, bądź dlatego, że zdaje sobie sprawę z własnej kruchości i niestałości. Świadomość życia i chęć trwania bierze górę – i choć jest to jak najbardziej ludzkie – dążenie do tegoż stanu często przybiera charakter bezlitosnej walki o przetrwanie.
Relacje byłych więźniów obozów koncentracyjnych czy stłamszonych w gettach Żydów są dla współczesnych ludzi czymś niewiarygodnym. Przerażający jest jednak fakt, że są one jak najbardziej prawdziwe i wręcz namacalne, wstydliwe. Wstydzimy się tego, że jesteśmy zdolni do najgorszych zbrodni, czy to w imię ideologii, czy walki o przetrwanie. Czy możemy jednak usprawiedliwiać mordy dokonane po to, aby samemu pozostać przy życiu?
Wiele osób, również tych, których relacji jesteśmy dziś świadkami, odpowiedziałoby, że nie. Przykładem jest Tadeusz Borowski, były więzień obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Próbując choć trochę wieść normalne życie za murami piekła, patrzył na krzywdę innych, lecz robił to za cenę własnego przetrwania. Widział śmierć na własne oczy, niemalże czuł jej oddech na karku, lecz – nie chcąc umrzeć – zmuszony był wyzbyć się wszelkich zasad moralnych i uczuć. W takich sytuacjach człowiek staje się numerem albo przypadkiem, traktowany jest bezosobowo i przedmiotowo. Aby tego uniknąć, niektórzy posuwali się do zabójstw, zdrady czy kanibalizmu. Inni natomiast woleli wybrać własną śmierć, byleby oszczędzić życie kogoś innego. Czyn taki jak najbardziej zasługuje na miano bohaterskiego, mimo że wielu nazwałoby go tchórzostwem. Jak to, nie potrafiłeś zabić konającego, który nie przydałby się do niczego? Mogłeś za to dostać miskę zupy albo ciepłą herbatę. Dlaczego tego nie zrobiłeś?
Ponieważ jestem człowiekiem.
I wtedy właśnie pojawia się myśl, że skoro nie jesteśmy w stanie wybrać sobie drogi, jaką powiedziemy nasze życie, mamy prawo chociaż zdecydować o tym, w jaki sposób umrzemy. Godne umieranie podczas II wojny światowej stało się kluczem do uzyskania nie tylko statusu bohatera, ale również do uciszenia własnego sumienia i skrócenia cierpień. Matki, miast pozwolić, by ich dzieci rozstrzelano, podawały im truciznę, lub dusiły je. Lekarze truli pacjentów widząc, że do szpitala zbliża się nazistowski oddział, by wszystkich zamordować. Ci ludzie z całą pewnością są bohaterami.
W Kościele Katolickim samobójstwo traktowane jest jako jeden z najcięższych grzechów, który zamyka nam drogę do zbawienia. Bo czy człowiek ma prawo odbierać życie dane mu przez Boga? Nie. Ale czy ma prawo odbierać je komuś innemu, byleby ocalić swoje? Także nie. W tym momencie religia przestała być najwyższą wartością; mając do wyboru zamordowanie bliskiej osoby lub strzelenie sobie w skroń, bardzo często wybierano drugą opcję. Ludzie woleli mieć na rękach krew własną, aniżeli cudzą.
Śmierć przestała być tematem tabu. Niemalże powrócono do czasów średniowiecza, gdy zwłoki leżące na ulicy nie robiły na nikim wrażenia. W getcie warszawskim obojętnie przechodzono koło ciał przyjaciół i znajomych, matek tulących dzieci w ostatnim, pośmiertnym już uścisku. Próbowano odczłowieczyć ludzi, dać im poczucie bezkarności, lecz ponad religią jest jeszcze jedna wartość, która prawie zawsze sprowadza nas na właściwą drogę. Tą wartością jest sumienie. Tadeusz Borowski, chociaż przeżył obóz w Auschwitz, pod wpływem traumatycznych przeżyć, popadł w schizofrenię i kilkakrotnie próbował targnąć się na swoje życie. Udało mu się to w chwili dla niego teoretycznie szczęśliwej, gdy został ojcem. Nie był jednak w stanie żyć z obrazem umierających ludzi pod powiekami, a być może i z własnym sumieniem.
Mówienie wprost o tym, co działo się za murami gett czy obozów, bardzo często postrzegane jest jako niesmaczne lub nieprawdziwe. Dzieje się tak dlatego, że wstydzimy się naszych czynów, jak również wstydzimy się śmierci. Gdy ktoś mówi „Zabiję się”, stwierdzamy, że popełni straszny błąd, zostawi najbliższych i zachowa się egoistycznie. W czasach wojny egoizmem było pozostanie przy życiu, gdy droga do tego wiodła dosłownie po trupach.
Każdy konflikt zbrojny niesie ze sobą ryzyko dokonywania wyborów, których dziś nie potrafilibyśmy wykonać. Kiedy nie jesteśmy w stanie wybrać sobie życia, wybieramy śmierć. Czy robimy to z tchórzostwa, czy może z chęci ulżenia sobie w cierpieniu? Odpowiedź leży w głębi naszych sumień, a decyzja, chociaż najtrudniejsza w życiu, może wpłynąć także na przyszłe pokolenia.