Recenzja filmu "Siódma pieczęć" w reżyserii I. Bergmana
?Żyj w wierze, umieraj w wierze?
Podobno w przyrodzie nic nie ginie. Podobno energia zawsze jest taka sama, zmienia się tylko jej oddziaływanie. Co jednak dzieje się, kiedy człowiek umiera? Jego ciało zostaje, dusza idzie na sąd ? w to wierzą chrześcijanie. W to przez większość życia wierzył Antonius Block. Przyszedł jednak taki moment w jego życiu, kiedy zwątpił. Nikt jednak nie chciał otworzyć przed nim siódmej pieczęci?
?Siódma pieczęć? to film sprzed półwiecza. Nagrany w 1957 r. w Szwecji, swoją polską premierę miał w niespełna dwa lata później, bo w roku 1959. Jego renesans przypadł natomiast na rok 2007, kiedy to znów trafił do polskich kin. Jest to jedno z tych dzieł wielkiego Ingmara, w które włożył znacznie więcej uwagi niż w inne produkcje bowiem podstawę scenariusza do filmu stanowi sztuka Bergmana powstała dwa lata wcześniej. Pracę nad zdjęciami do filmu objął Gunnar Fischer, scenografią zajął się Per Axel Lundgren, muzykę skomponował Erik Nordgren. Za swoją pracę Bergman został uhonorowany specjalną nagrodą jury na Festiwalu w Cannes w 1957r. , film walczył również o Złotą Palmę, rywalizację przegrał jednak z ?Przyjacielską perswazją?.
Każdy film wyreżyserowany przez Ingmara Bergmana zostawał okrzyknięty arcydziełem, zanim jeszcze pojawiał się na ekranach kin. Nie inaczej było z ?Siódmą pieczęcią? ? obrazem z pozoru jedynie o rycerzu i jego giermku wracających z wyprawy krzyżowej. Tak naprawdę film jest studium o człowieczeństwie, samotności, cierpieniu i śmierci. Ukazuje, jak niezbędnym do wiary jest poznanie, a to z kolei prowadzi do pogodzenia się z nieuchronnością losu i przezwyciężenia strachu przed śmiercią.
Podstawą, na której oparto film, jest powrót do domu Antoniusa Blocka i jego giermka Jnsa z wyprawy krzyżowej. W tym tez czasie na terenie Europy panuje epidemia czarnej zarazy. Pierwsza, bardzo symboliczna scena wprowadza widza w średniowieczny nastrój ? ?memento mori?. Antonius pochylony nad szachownicą rozgrywa partię ze... Śmiercią. Średniowieczny rycerz i Pan Przemijania grają o życie krzyżowca. Antoniusem nie kieruje jednak chęć przedłużenia sobie ziemskiego życia, ale chęć poznania prawdy o tym, co dzieje się z cłowiekiem po śmierci. Walka z niewiernymi, patrzenie na śmierć i odbieranie życia niewinnym sprawiło, że Block zwątpił. I co ciekawe nie zwątpił w istnienie Boga, lecz w życie w niebie lub piekle. Tym, co najbardziej go męczyło był strach przed pustką. Nie bał się śmierci jako takiej, lecz tego, że po drugiej stronie nic nie ma. Tak więc postawił na szali wszystko co miał ? swoje życie ? i przekonany o wygranej rozpoczął grę. A gra z śmiercią nie jest łatwa, o nie!
Nie łatwo jest bym człowiekiem średniowiecza. Ścisłe przestrzeganie z góry narzuconych wzorców, kościelnych nakazów, niemożność dbania o chwilowe, ziemskie przyjemności. Antonius po doświadczeniach nabytych w czasie krucjaty zmienia się. Nie jest już naiwnym sługą bożym, który nie oczekuje niczego w zamian za wypełnianie boskiej woli. Pragnie poznać prawdę o śmierci, zrozumieć istotę przemijania. Bóg jednak milczy. Pozostaje głuchy na modlitwy rycerza, który narażał własne życie i odbierał życie innym w imię szerzenia wiary we Wszechmogącego. Co więc pozostaje? Nakłonić Śmierć do zwierzeń. Gra w szachy jest co jakiś czas przerywana. Widzimy śmierć jako bardzo zapracowaną postać. W późniejszych fragmentach jesteśmy świadkami ścięcia przez nią drzewa, na którym ukrył się Jonas Skat, jeden z kuglarzy. I tu właśnie pojawia się kolejna alegoria ? drzewo, na którym siedzi Skat można by przyrównać do Drzewa życia, nad którym tryumfuje Śmierć.
Bergmanowi udało stworzyć się coś, co bez wątpienia możemy nazwać kwintesencją średniowiecza. Czarno-białe kadry, dość surowa scenografia obfitująca jednak w charakterystyczne dla wieków średnich motywy i muzyka napawająca grozą. Żaden z rekwizytów, ani też najcichszy nawet dźwięk nie znalazł się w filmie przez przypadek. Maska śmierci w trakcie rozmowy Blocka z Mią i Jofem, kiedy to bohaterowie jedzą poziomki i piją mleko. Tak znaczące skontrastowanie beztroski życia ze śmiercią odzwierciedla się nawet kostiumach kuglarskich. Ich biało ? czarne szaty w symetryczne wzory są alegorią życia i śmierci, nieba i ziemi. Także w scenach wnętrz widać trud scenografów. Naścienne malowidło w kościelnej kaplicy doskonale oddaje dycha czasu i średniowieczną filozofię. Tematem owego ?dzieła? jest śmierć. Malarz tworzy je na zamówienie księdza, ma ono przypominać ludziom o śmierci, o przewadze życia wiecznego nad doczesnym. Utrwala to motyw horror mortis, ludzie nie wiedzą, co jest po drugiej stronie, a niewiedza rodzi strach ? strach przed umieraniem.
Jest jednak jeden podstawowy wątek, który odbiega od panujących w średniowieczu przekonań. Chodzi tu o ars moriendi ? sztukę umierania. Każda z postaci umiera w inny sposób, jednak nikt nie robi tego ze średniowiecznymi zasadami. Block zamiast śmierci w chwale na polu bitwy umiera w niewiedzy. Pomimo pogodzenia się z losem, nie wie jaki los go czeka. I nie biega od wzgórza do wzgórza, nie zwraca swej twarzy ku niebu, nie liczy na wieczną chwałę i cześć. Jego śmierć jest taka sama jak Karin, jego żony, czy też Jnsa, wiernego giermka. Jedyne co ich różni w ostatnich momentach życia, to wyobrażenie życia po śmierci, tej ?drugiej strony medalu?. Giermek jest przekonany o pustce, nie wierzy w niebo, piekło, ani też wieczne życie duszy. Jak przystało na pragmatyka nie zastanawia się co będzie po śmierci, ale jak wyglądać ma sam akt umierania. Nie inaczej jest z dziewczyną spaloną za kontakty z szatanem. Jej śmierć, równie bezsensowna co pozostałych nie prowadzi jej ani do Boga, ani do poznania. Umiera ona ze strachem w oczach, a nie jak jej się wydaje z szatanem. Aby uwypuklić tragizm śmierci na zamku Blocka Bergman skontrastował to ze śmiercią Skata, bo choć on również umiera, to jest to dość komiczna scena.
To, czym przez ?Siódmą pieczęć? Ingmar Bergman chce przedstawić jest pytanie o Boga. W chwili śmierci każdy niemal zadaje sobie pytanie: co będzie potem? Block cierpi nie dlatego, że nie wierzy zupełnie ani też że w ogóle nie wierzy. Jest pomiędzy Jofem, człowiekiem prostym i naiwnym, któremu Bóg objawia się choćby poprzez wizję Maryi z dzieciątkiem na polanie, a Jnsem, który uważa, że religię opanował klerykalizm, a nie prawdziwa wiara. Zarówno Jof jak i Jns przyjmują życie takim, jakim jest, a tego właśnie nie potrafi Antonius. Nie potrafi wyprzeć się wiary, nie potrafi też wierzyć bez poznania.
Aby w tak doskonały sposób oddać średniowieczny klimat potrzeba dużych zdolności aktorskich. I trzeba przyznać, że o ile wszystkie poprzednie kwestie są rzeczą raczej umowną, o tyle gra aktorska stoi na bardzo wysokim poziomie. Jest to przede wszystkim zasługa najbardziej rozpoznawalnych i uznanych twarzy kina szwedzkiego. Na czele obsady stoi Max von Sydow, szerokiej publiczności znany głównie z horroru ?Egzorcysta?. Aktor perfekcyjnie ukazuje chęć zbadania prawdy, rozterki, jakie ma rycerz, który utracił wiarę w Boga. Każdy gest, każda mina mają ukazać dualizm postaci Blocka ? z jednej strony umęczonego widokiem śmierci rycerza, który nie ma nic do stracenia umierając, z drugiej zaś cierpienie z powodu niewiedzy, człowieka, który nader wszystko chce poznać prawdę i żyje po to, by dowiedzieć się co go czeka po śmierci.
Na uznanie zasługuje również Gunnar Bjrnstrand, który to według wielu krytyków swoją grą przyćmił talent Sydowa. Gunnar jako giermek bez wiary, ale z praktycznym podejściem do życia jest niezrównany. Najłatwiej też jest się widzowi z nim utożsamiać. Jako jedyny niczego się nie boi i na wszystko jest obojętny. Nie jest to więc łatwa rola.
Oczywiście trzeba też wspomnieć o odtwórcach pozostałych ról: Bibi Anderson jako Mii, Nilsie Poppe, który zagrał Jofa, czy też Bengtcie Ekerocie, który to elektryzował widza swoim zimnym spojrzeniem jako Śmierć.
Film, choć stary i przez wielu uznany za nudny i nieciekawy, zadziwił mnie swoją wielowarstwowością. Nie omawia problemu w sposób jednoznaczny, ale pozostawia spory margines do interpretacji dla widza. Nie jest to film ani łatwy ani przyjemny. Nie mogę też powiedzieć, że to największe dzieło Bergmana. ?Siódma pieczęć? to, moim zdaniem, jeden z najlepszych filmów o średniowieczu, bardzo dobrze poruszający problem zmagania się z rozterkami życia i śmierci. Nie jest to jednak wybitny film, bo tym według mnie jest ?Tam gdzie rosną poziomki?. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że jest to obraz kultowy i ponadczasowy. Obfity w niespotykane rozwiązania, jak choćby zastosowanie techniki dramatu stacyjnego, na którym opiera się cała podróż Blocka, a nie tylko scena z pochodem pokutników. Niesamowite jest to, z jak chłodnym podejściem syn księdza odnosi się do tematu Boga. Nie zamierza udowadniać jego istnienia bądź nie, ale motywuje do przemyśleń nad przemijaniem.
W tym miejscu zazwyczaj pojawiają się postulaty do twórców filmu. Ja, oprócz prośby do Maxa von Sydov o unikanie ról egzorcystów, a skupienie się na dramatach, w których to jest bezkonkurencyjny, mam jeszcze jedno życzenie. Chciałabym, aby (o ile Jns mylił się w swej stanowczości co do istnienia pustki zamiast Wszechmogącego) Bóg oddał światu Ingmara, a w zamian wziął sobie garść podrzędnych filmorobów.
Pozostaje mi chyba tylko zasiąść raz jeszcze przed ekranem telewizora i po raz piąty obejrzeć ?Siódmą pieczęć?. Ja pożegnam się z nią na rok lub dwa, natomiast wszystkich tych, którzy jeszcze nie mieli okazji się obejrzeć tego filmu zachęcam do zapoznania się z wizją śmierci według Bergmana, gdyż na pewno się nie zawiedzie.