Dwadzieścia Godzin- opowiadanie fantazy

(opowiadanie na poziomie gimnazjum)

Było jeszcze ciemno, gdy SorA otworzyła zaspane oczy. Tak wczesna pora wstawania nie była koniecznością, ale doświadczona nauczycielka dłuższe wylegiwanie się w łóżku uważała za zupełne marnotrawienie czasu.
- Doba ma tylko dwadzieścia magicznych godzin, wiec przespanie więcej niż sześciu jest totalnym lenistwem i brakiem samodyscypliny- lubiła mawiać swoim uczniom. Naturalnie sama nie posiadała nawet cienia tych niezbyt chwalebnych cech, ponieważ pochodziła z szanowanego rodu Scii. Charakteryzował się on m.in. niesamowita łatwością w zdobywaniu wiedzy przez jego członkinie (rodziły się tu same kobiety), oraz wysoką dyscypliną wobec samego siebie i innych. Chyba właśnie z tych powodów wszystkie Sciinki podejmowały się pracy nauczyciela, bez względu na „powołanie” czy jego brak do pracy z dziećmi.
Dzisiejszy poranek SorY nie różnił się niczym od innych. Wstała, przeciągnęła się porządnie i stanęła wyprostowana. Im była starsza tym więcej uwagi i skupienia wymagało od niej wykonanie tych pięciu porannych czynności. Pstryknęła palcami raz- pościel sprawnie ułożyła się w równy, poskładany w kostkę stosik. Pstryknęła drugi- jej koszula nocna z długimi rękawami zamieniła się w elegancką i prostą garsonkę. Pstryknęła trzeci, a figlarnie opadające, złote kosmyki włosów ułożyły się w poważną, trochę postarzająca ją fryzurę. Pstryknęła po raz czwarty i kot o imieniu EunO, który się wiecznie nudził otrzymał pełną miseczkę mleka. Gdy miała już pstryknąć po raz piąty rozmyśliła się jednak i weszła do kuchni by śniadanie przyrządzić sobie własnoręcznie. Był to dość niekonwencjonalny sposób jak na maga, na przygotowanie posiłku. „Gotowanie” to czynność żywcem z bajek dla dzieci, których bohaterami byli ludzie żyjący w błogiej niewiedzy na temat istnienia magii. I tak właśnie zatopiona w świecie fantazji ,mieszająca, krojąca i nalewająca przy użyciu rąk a nie różdżki SorA została przyłapana przez swojego małego przyjaciela VerO.
-Proszę pani!- wykrzyknął oburzony- Naczytała się pani tych wszystkich baśni i tym podobnych bzdur i teraz są tego skutki! Proszę się nie śmiać. Bardzo proszę się nie śmiać! To wcale nie jest zabawne!!!- Nauczycielka nie mogąc się już powstrzymać, śmiała się głośno i serdecznie. Powodem tego ataku wesołości był wygląd VerA. Miał on około 30 centymetrów wysokości, krótkie nogi i ręce, nieproporcjonalnie dużą głowę z bardzo skąpą kępką siwych włosów na środku i mocno pomarszczonym czołem. Jego skóra zazwyczaj o odcieniu zgniłej zieleni teraz przybrała kolor ciemnego fioletu. Charakterystyczne w wyglądzie VerA były także bardzo duże uszy (nieszpiczaste!) i piękne szkliste oczy, które teraz wydawały się wychodzić na wierzch ze zdziwienia i oburzenia. Efekt był taki, że zazwyczaj zabawnie wyglądający przyjaciel SorY teraz wyglądał po prostu komicznie.
-Och przepraszam cię VerO.- powiedziała nauczycielka ciężko oddychając- Może masz racje, że za bardzo sobie folguje. Gdyby to zobaczyli moi uczniowie... Straciłabym chyba cały swój ciężko wypracowany autorytet.- SorA powoli zaczęła wracać do rzeczywistości- Powiedz mi zatem co się takiego ciekawego dzieje na świecie. I proszę cię- mów mi przez „ty”... już tyle razy do przerabialiśmy!
-No dobrze... ty. Nie obiecuje jednak, ze mi się nie będzie czasami wyrywało. To mówienie sobie po imieniu jest takie nowoczesne... A wiec w zachodniej części kraju (...)- VerO był z zawodu informatorem. Każda szanująca się istota miała takiego „własnego”. Jedni traktowali ich jak służących, a drudzy jak przyjaciół. SorA była mocno przywiązana do VerA i nie chciała by ich relacje były jak „pani i podwładnego” więc starała się przekonać swojego przyjaciela by mówił do niej przez „ty”. Informatorami zostawali przedstawiciele tylko jednego gatunku, tak jak i w przypadku nauczycieli. Jakość wiadomości zależała od ich charakteru i talentu. Jeżeli informator lubił słuchać plotek to i ty codziennie rano i wieczorem dostawałeś porcje wiadomości na temat życia twoich najbliższych sąsiadów. VerO był jednak bardzo inteligentny i obowiązkowy co owocowało solidną informacją.
- A co z rozmowami dyplomatycznymi? Czy ród Tero wyszedł już z pod ziemi?- zapytała SorA
- Tak. Wczoraj w nocy zakończyli strajk. Stanęło na tym, że co dziesiąte terońskie dziecko będzie mogło chodzić do integracyjnej szkoły. Biorąc pod uwagę, że w każdej ich rodzinie jest około dziesięciorga dzieci to i tak trafi do pani... do ciebie sporo z nich. Pracujesz w tej chwili w jednej z pięciu powojennych, integracyjnych szkół na świecie
-Wiem, wiem... nawet nie zdajesz sobie sprawy jakie to jest trudne. Te dzieciaki mają od urodzenia zaszczepianą w sobie nienawiść do innych rodów. Jeszcze ta wojna... Jest ciężko ale nie ma innego sposobu, żeby wszystkich ze sobą pogodzić. Jeśli teraz zrozumieją, że można normalnie RAZEM żyć, bez żadnych podziałów na „lepsze i gorsze gatunki” to kiedyś przekażą to swoim dzieciom. Jednak nadal mamy za mało takich szkół, za mało nauczycieli. Nie wiem jak niektórzy z mojego rodu mogą być tak prymitywni by twierdzić, że są na przykład zbyt szlachetnym rodem by uczyć Teronów... po prostu żałosne!- SorA była bardzo prężną działaczką w powojennym szkolnictwie. Uczyła w placówce, w której dzieci wszystkich rodów miały być traktowane na równych prawach, ponieważ właśnie o to walczyli i nadal walczą ich rodzice. „Równouprawnienie!”, „Wolność!”, „Sprawiedliwość!”- to są hasła ostatnich dziesięciu lat.
-Mam nadzieje, że wam się uda przerwać tą krwawą walkę. Musi się udać...- powiedział VerO
-Tak... musi się udać.- powtórzyła cicho nauczycielka.
SorA zaczęła się nerwowo krzątać. Było już późno, a ona nie mogła sobie pozwolić na ani minutę spóźnienia. Szybkim machnięciem różdżki opatrzyła wszystkie „ po śniadaniowe” skaleczenia na rękach, zamknęła dom i ruszyła do pracy... oczywiście na miotle.
Nasza bohaterka stanęła przed budynkiem, w którym pracowała od miesiąca. Nowy, sterylnie czysty gmach szkoły nie wyglądał przyjaźnie. Wyraźnie brakowało mu „ducha”... jak chyba w każdej „młodej szkole”. Nauczycielka poprawiła włosy i weszła pewnym krokiem.
-Dzieeeń-dooo-bryyy- zaryczała grzecznie klasa.
-Dzień dobry- odpowiedziała równie grzecznie SorA i rozglądnęła się z zaciekawieniem po klasie. Tak jak przypuszczała, w kącie, na końcu sali siedziała grupka przestraszonych, upaćkanych gliną dzieciaków.- Widzę że mamy nowych uczniów. Podejdźcie tu do mnie na środek.- zachęciła nauczycielka, starając się nadać swojemu głosowi jak najbardziej przyjazną barwę - Zapoznamy się ze wszystkimi.- „Nowi” przed chwilą jeszcze przestraszeni, w tej chwili wyglądali jakby mieli umrzeć ze strachu.- Proszę przedstawcie się.
-Jestem LiL- powiedziała pierwsza Teronka prawie niedosłyszalnym głosem.
-LiL usiądź proszę obok BelI- rzekła SorA, a przez twarz BelI przeszedł grymas niezadowolenia. Pochodziła ona ze znanego rodu Belulino. Wszyscy jego członkowie piękni
i wymuskani byli niezwykle zarozumiali... Dziewczynka miała 190cm wzrostu, czyli była dość wysoka jak na swoje pięć lat. Długie, kruczoczarne włosy spięte do tyłu zachwycały swoim blaskiem. Duże błękitne oczy, przyozdobione ciemnymi rzęsami aż prosiły by się w nich przejrzeć. Jednak największą dumą i chlubą BelI była jej nieskazitelna, jasna cera. Blask uczennicy zaczął być jeszcze bardziej uderzający w momencie gdy brudna i obszarpana LiL usiadła obok niej. Belulinka podniosła głowę jeszcze wyżej niż zwykle i udała, że nie zauważa nowej sąsiadki.
-Mam nadzieje, że będzie się wam dobrze współpracowało- powiedziała SorA patrząc w przestraszone oczy LiL, po czym posadziła na miejsca resztę nowych uczniów.- No to co dzisiaj porobimy? Może na rozluźnienie przypomnimy sobie trochę o baśniach. ObstiN, wstań i na podstawie ostatniej lektury scharakteryzuj nam przeciętnego człowieka- jak wygląda, czym się zajmuje, jakie ma zainteresowania.- Chłopiec wyszedł na środek klasy.
-Na podstawie lektury... hmmm. No to, każdy ludź...
-Nie mówi się „ludź” tylko „człowiek”.- poprawiła cierpliwie nauczycielka.
-A więc, każdy człowiek... jest łysy... ma cztery nogi...
-Cztery?
-Albo nawet sześć... to znaczy... albo pięć... czasami.- chłopczyk miotał się żałośnie w swojej niewiedzy, lecz w końcu zamilkł i z uwagą przyglądał się swoim stopom.
-ObstiN, dlaczego nie przeczytałeś lektury- SorA musiała się bardzo postarać, by nie wybuchnąć podobnym śmiechem jak rano w kuchni, a być poważna i surowa.- Przecież baśnie są takie przyjemne do czytania.- Jutro cię dokładnie przepytam z „Jaś idzie do szkoły”. Przygotuj się dobrze.- powiedziała nauczycielka, a ObstiN usiadł zawstydzony do ławki.
-Kto nam więc opowie o życiu ludzi?- zapytała Sciinka, chodź dobrze wiedziała, że z szybkością błyskawicy ręka wyskoczy tylko w trzeciej ławce pod ścianą. Jej właścicielem był mały ReV, który był znany w szkole ze świetnej znajomości literatury fantazy.- Nikt nie chce odpowiadać?- chuda rączka zamachała rozpaczliwie w powietrzu.- To przecież taki prosty temat. Naprawdę nikt?- mały wyciągał się jak najwyżej z nadzieją, że zostanie zauważony.
-No dobrze, mów ReV.- zrezygnowana nauczycielka zaniechała dalszych prób pobudzenia klasy do myślenia.
-Ludzie są bardzo niscy i posiadają ZAWSZE dwie nogi.- powiedział, wymownie patrząc się na ObstinA.- Kobiety mają około 160, a mężczyźni 180 centymetrów wzrostu. Mogą mieć skórę białą, czarną lub żółtą, ale nigdy zieloną czy fioletową. To czego najbardziej zazdroszczę ludziom to ich długowieczność. Niektórzy potrafią dożyć nawet stu lat, kiedy u nas rekordy padają zaledwie około pięćdziesiątki! W lekturze „Jaś idzie do szkoły” główny bohater jest bardzo pracowity. Sam się przebiera, myje, sprząta w pokoju... nie potrzebuje do tego magii.- wśród uczniów, którzy nie przeczytali lektury rozeszły się ciche okrzyki zdziwienia.- Również to, że ludzkie dni trwają o cztery godziny dłużej, sprawia że oddałbym wszystko by się kiedyś znaleźć wśród nich...- zakończył rozmarzonym głosem chłopiec.
-Dziękujemy bardzo ReV. Mam nadzieję, że twoja wypowiedź przynajmniej trochę zachęci innych do czytania baśni. Możecie wyjść na chwilę na zewnątrz.- powiedziała nauczycielka, a dzieciaki poderwały się z takim entuzjazmem, że wydaje się niemożliwością, by to one jeszcze przed chwilą przysypiały na ławkach.- Zostawcie różdżki w klasie... tak dla bezpieczeństwa.
SorA wyjrzała przez okno sali na zewnątrz. Jej uczniowie bawili się z małym słonikiem, który od niedawna pilnował gmachu szkoły. „Ciekawe jakby to było mieć psa- tak jak ludzie.”- pomyślała nauczycielka, ale od razu odrzuciła od siebie tę myśl. „Naprawdę coś mi się dziś dzieje z głową. ”- westchnęła do siebie i zawołała uczniów do klasy.
Reszta zajęć upłynęła w ciszy i skupieniu. Zaraz po przerwie SorA wzięła się za Magiczną Gastronomie, gdzie jej podopieczni starali się za pomocą zaklęć ulepić pierogi. Dziewczętom szło zdecydowanie lepiej, natomiast u chłopców zdarzało się nawet, że zamiast sera, w środku można było znaleźć np. glinę... Na kolejnej lekcji dzieciaki wkuwały odmianę czasowników elfickim w czasie przeszłym. Jego znajomość charakteryzowała ludzi wykształconych. Jedynie dwa młode Elfy były zwolnione z tej męczarni. Na ostatniej, czwartej lekcji zostali już tylko najstarsi uczniowie. Była to Anatomia Ogólna, ucząca o budowie ciała wszystkich możliwych istot. Trudność przedmiotu polegała, na dużej ilości organizmów, które należało omówić. Szczególną wagę przywiązywali do niej uczniowie przygotowujący się do zawodu Uzdrowiciela.
Po skończonych zajęciach, gdy SorA już chciała wsiadać na miotłę zaczepiła ją koleżanka, nauczycielka z tej samej szkoły.
-Dzień dobry SorO- rzuciła niedbale znajoma.
-Dzień dobry FiriaM- odpowiedziała.- Jak ci idzie z dzieciakami?
-Beznadziejnie. Nie wiem dlaczego zgodziłam się tu pracować.- FiriaM wykrzywiła usta niczym kapryśna nastolatka.- Dzisiaj trafiło do mojej klasy dwoje Teronów. W życiu nie przypuszczałam, że mogą być tacy brudni i obleśni. Kazałam im siedzieć razem w ostatniej ławce, bo nie mogłam wytrzymać ich zapachu. Paskudztwa!
SorA nie mając siły ani ochoty na jakąkolwiek dyskusję z koleżanką pożegnała się szybko i odleciała na miotle w stronę domu. Postanowiła nie wracać zatłoczonym torem powietrznym, lecz wybrała dużo dłuższą drogę nad górami i lasami. Dobrze dotleniona
i zrelaksowana wylądowała lekko przed domem.
Był on zbudowany na planie gwiazdy, co zdradzało jego wiek, ponieważ gwiazda charakteryzowała stary typ budownictwa wśród magów. Niewielki dom miał kolor niebieski, a pod słońce mienił się na fioletowo i różowo. Z zewnątrz wyglądał bardzo niepozornie- był po prostu nieatrakcyjny, natomiast w środku zadziwiało jego ciepło i przytulność. Niewielu mogło się o tym przekonać, ponieważ SorA nie lubiła zapraszać gości.
Gdy weszła do domu i przywitała się z kotem zabrała się za poprawianie prac domowych z elfickiego. Mogła rzucając jedno zaklęcie sprawdzić temat, ortografię, styl
i kompozycję, ale wolała się z nimi zapoznać osobiście. Po za tym... co miała innego do roboty.
Odkładając ostatnie zadnia spostrzegła, że już późno. Pstryknęła palcami raz- na jej łóżku pościel ułożyła się zapraszając do spania. Pstryknęła drugi- jej elegancka garsonka zamieniła się w koszule nocną. Pstryknęła trzeci, a poważna fryzura znów zamieniła się w złote kosmyki włosów figlarnie opadające na czoło. Pstryknęła po raz czwarty i EunO otrzymał wieczorną porcję mleka. Pstryknęła po raz piąty- na stoliku pojawiła się flaszka z energetycznym napojem na noc. Wypiła go powoli i położyła się do łóżka.
Tuż przed zaśnięciem pomyślała jeszcze: „A może ludzie to nie bajka? Może gdzieś... sama nie wiem gdzie... żyją sobie te małe, pracowite, długowieczne istotki? Nie to chyba byłoby zbyt piękne...”

Dodaj swoją odpowiedź