Jesteś rycerzem - opowiadanie Pilne na jutro!

Jesteś rycerzem - opowiadanie Pilne na jutro!
Odpowiedź

Tego wieczoru jak zwykle przeczytałem gazetę i znużony poszedłem spać. Śniła mi się wróżka, która miała magiczne narzędzie w kształcie koła, pozwalające przemieścić się w czasie. Postanowiłem więc, mimo jej ostrzeżeń cofnąć czas aż do średniowiecza, do czasów rycerzy i pięknych panien. Zbudził mnie przenikliwy głos męski. Dobiegał on gdzieś z bliska, jakby z kajuty obok. Wielkie było moje zdziwienie, gdy spostrzegłem, że jestem na statku. Przecież to miał być tylko sen. - Jak myślisz mości panie, co nasz król nakaże uczynić z tymiż jeńcami? Czy życie im daruje? Czy każe wtrącić do podziemi? -dźwignąłem się na łokciu nadsłuchując uważnie. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, rozmowa ta dotyczy również mnie. Ja miałem być jeńcem? Takim, o jakich uczyłem się na historii? - Zwycięstwo nasze, w walce uczciwej i wyrównanej dało nam prawo do triumfu nad pokonanymi. Pan nasz miłościwy jest i w łaskawości swojej nie będzie surowo karał-odpowiedział drugi mąż. – ale szkoda mi tego młodzieńca, jest jeszcze młody i ma w sobie dużo siły to jeden z niewielu ocalałych. - Masz rację tęgi to chłopak i przypomina mi syna mojego, który zginął na wojnie. Można jeszcze go uratować, gdy dopłyniemy do brzegu. Niedaleko jest...- mężczyzna ściszył swój głos i nie mogłem dalej dosłyszeć, co powiedział Po korytarzu rozległy się kroki i głośne słowa: - Niech się radują nasze serca! Wojna wygrana! Bogactwa nasze, a zaprawdę wielkie one, bo i lud wielki pokonać nam się zdało! Wojna zwycięska wojna wygrana! Niechaj uczta nam trwa! – do uszu moich dochodziły jeszcze wiwaty. Wkrótce zapanowała absolutna cisza, słychać było jedynie szum morza, zdało się czuć lekkie pieszczotliwe kołysanie statku. Jakby wszyscy nagle gdzieś zniknęli. Byłem ogromnie ciekawy skąd w ogóle się tu wziąłem, jakie moce piekielne mnie przywiodły, przecież miałem trafić na zamek? Powietrze przesycone było wilgocią, która bezlitośnie wdzierała się w moje nozdrza świdrując odorem pleśni i zbutwiałego drewna. Z rogu pomieszczenia dochodziło do mnie monotonne skrobanie, a po podłodze pełzały obślizgłe glisty. Chciałem ruszyć ręką, którą przeszywał bezlitosny ból, jednak ciało me było bardzo mocno skrępowane grubymi więzami. Miałem na sobie ciężką stalową zbroję, która bardzo ciążyła i przeszkadzała w najdrobniejszym ruchu. Targał mną przeraźliwy kaszel, a cała przestrzeń zdawała się wirować coraz szybciej i szybciej, kołysanie statku zaczęło być uporczywe. Czułem ucisk na piersi, jakby, kto szarpał mnie za serce. Nagle... drzwi otwarły się, pchnięte od wewnątrz silną ręką. Przestraszony chciałem się odsunąć i w tej samej chwili otrzymałem wściekły cios pięścią w głowę. Jakieś ręce stalowe pochwyciły mnie ogłuszonego za ramiona, wyciągnęły na zewnątrz. Miałem jeszcze wrażenie, że ktoś szamoce się ze mną... Ktoś mówił do mnie, tak jakby chciał ostrzec: „Czas bezlitosny jest, czasu nie cofa się wstecz, czas panem naszym, jego nie oszukasz. Po cóż ci było igrać z jego majestatem” Straciłem przytomność, upadając na ziemię... Wszystko działo się tak szybko i przyprawiało mnie o dreszcze – zupełnie jak dobre filmy akcji. Zrobiło się bardzo gorąco, odór zgnilizny zastąpił zapach świeżej trawy i wiosennych kwiatów. Otwarłem oczy. Niebo było przejrzyste a słońce jaśniało światłością. Z wielkim trudem udało mi się wstać, czułem okropny ból przeszywający mój bok i głowę. Gdy się podniosłem moim oczom ukazał się gaj cichy, którego widok rozweselił me serce, a do uszu uderzał słodki śpiew niezliczonych ptasząt różnobarwnych, latających w gęstwinie gałęzi. Wszędzie było pięknie i czysto. Zapuszczając się w głąb odkryłem strumyczek, którego świeże wody płynęły po czystym piasku i białych kamyczkach, jakby po złotym podłożu i drogich perłach.  Ugasiwszy swe pragnienie, ruszyłem dalej, a mym oczom ukazał się wielki warowny zamek otoczony grubymi murami, o cudownej architekturze. Musiałem zrobić jeszcze parę kroków by znaleźć się wewnątrz. Znowu zaczęło wirować mi w głowie. Otwarła się rana na boku, zaczęła krwawić, a ja omdlałem, bo nigdy nie znosiłem widoku krwi. Jacyś ludzie zaczęli coś mówić. - Pomocy temu kawalerowi, opatrzyć rany jego potrzeba! Zanieść go do zamku należy, bo już resztkiem sił na nogach swych stoi. Nieprędko przyszedłem do siebie... Uczułem najpierw miły chłód na skroniach... Potem jakieś delikatne dłonie błądziły po mojej twarzy... - Dziękujmy Bogu naszemu, jedynemu! Otworzył pan oczy nareszcie -usłyszałem cichy szept- spał waćpan tak długo, że prawie straciłam nadzieję. Kim była ta niewiasta? Przez wąskie okno wciskały się delikatne promienie słoneczne, oświetlając smukłą sylwetkę dziewczyny, otaczając blaskiem jej kasztanowe warkocze. Miała na sobie powłóczystą błękitną szatę, w której wyglądała niczym boginka życiodajnych górskich źródeł. Poruszała się jakby zrodziło ją niebo, które daje ptaki płynnie unoszące się pod sklepieniem boskim. Nagle przemówiłem, ale nie jakimś rodzajem sloganu, lecz pięknym rycerskim głosem. - O boska pani, otwórz swe usta, powiedz, wyszeptuj choćby, jakie jest imię twoje. Czyje to ręce leczyły me rany i opieką się nade mną sprawiły... Czy ty jesteś już aniołem czy jeszcze złudzeniem dla mych oczu? – resztkami sił podniosłem się by przyjrzeć się jej obliczu dokładniej, lecz szum w głowie nie pozwolił długo cieszyć się tą chwilą, opadłem na łoże. Pani nachyliła się nade mną, obmywając moje skronie, nieśmiało powiedziała: - Ja jestem Eufemia. Panie, gdy cię przywieziono ojciec mój ujrzawszy cię, postanowił pod opiekę wziąć. Musisz z daleka przybywać gdyż resztkami sił wszedłeś na zamek. Podróż musiała być przygodna, bo nabawiła cię panie ran i gorączki. Więc, wzięłam cię do siebie, medyk nadworny zaś ranę ci opatrzył i nakazał odpoczynek. A przed młodzieńcem toż i życie jeszcze otwierać się długo będzie.  Eufamia, obmywszy mnie, wtarła wonne olejki i przyodziała w koszulę z najprzedniejszego sendalu, woniejącą całą. Drga zaś panna, która była w pokoju podała płaszcz, który jak mówią wart tyle, co wieś cała albo i więcej. Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Ale już teraz moje marzenia stały się rzeczywistością. Nie mając już sił by cokolwiek rzec, zasnąłem tulony widokiem Eufamii, której obecność czułem jeszcze we śnie. Mijały dnie, miesiące, a ja z każdą godziną wracałem do siebie.  - Pani, niechajże umrę niżbym miał dłużej jeszcze bezczynności pełen leżeć na tym łożu nie poznawszy nawet ojca twego. Pozwólże mi wstać-popatrzyliśmy sobie prosto w oczy, i choć już od dawna wiedziałem, że ją miłuję, utwierdziłem się w tym jeszcze bardziej. Nasze usta spotkały się w gorącym pocałunku.  - Już wkrótce poznasz ojca mego. Do tej pory musiałeś się oszczędzać, bo rana goiła się bardzo wolno.- powiedziała. Po czym spłoszona Eufamia opuściła komnatę, która była zresztą miejscem przytulnym i wygodnym. Takie komnaty zwykło się przydzielać ważnym gościom. Nad łożem rozpościerał się olbrzymi baldachim, a komody i stolik lśniły nowością hebanowego drewna. Ni stąd ni zowąd drzwi otwarły się i wniesiono aksamitne szaty, kolczugę i zbroję moją, a także miecz mój, po czym obmyto mnie rozczesano włosy, a na palce nałożono sygnety. Jak już przyodziałem szaty podano mi wielkie lustro, abym stwierdził czy jestem zadowolony. 

Dodaj swoją odpowiedź