Hip-hop muzyka, którą lubię najbardziej.

W życiu każdego człowieka dużą rolę odgrywa muzyka. Spotykamy ją na każdym kroku. Telewizja, radio, internet... To jeden z przejawów ludzkiej kultury. Od zawsze towarzyszyła człowiekowi w pracy, zabawie, odpoczynku, obrzędach. Od mowy ludzkiej różni się znacznie większą abstrakcyjnością przekazywanych treści oraz wykorzystania oprócz ludzkiego głosu również instrumentów muzycznych. Aż roi się od muzycznych efektów. Jednak jaki gatunek jest najlepszy?

Moim zdaniem najlepszą muzyką jest hip-hop; jednak nie zaprzeczam, że inne gatunki są również miłe dla ucha.
Za pioniera hip-hopu uchodzi Kool Herc (emigrant z Jamajki i discjockey, tzw. DJ). Podczas swych występów Herc nie ograniczał się do puszczania płyt, ale starał się także nawiązać kontakt z publicznością; przez mikrofon komentował przebieg imprez, pozdrawiał znajomych i zachęcał wszystkich do wspólnej zabawy, posługując się przy tym zwykle rymowanym slangiem. I to właśnie jeden z elementów, który podoba mi się w hip-hopie. To, że DJ próbuje nawiązać kontakt z ludźmi bardzo zachęca do zabawy.
Podkłady muzyczne tworzone przed DJ-ów, rymowane melodeklamacje raperów, taniec break-dance oraz graffiti uznaje się za filary całej hip-hopowej kultury.
Jest to bardzo nowoczesny rodzaj muzyki. Początkowo do rapowania wystarczał mikrofon i dwa gramofony. To „ubóstwo” środków przyczyniło się do przypadkowego odkrycia przez DJ Grand’a Master Flesh’a „skreczowania”, czyli poruszania płytą w przód i w tył i uzyskania w ten sposób dźwięku „szurania”. Inną nadzwyczaj oszczędną techniką jest „human beat-box”, czyli naśladowanie różnych dźwięków za pomocą ust, mogące bez problemu zastąpić akompaniament. Brzmi to bardzo interesująco. Może wydawać się to śmieszne, ale trzeba przyznać, że nie jest to łatwe do wykonania!
Z ulic i prywatek Bronxu i Harlemu wyrósł kolejny składnik hip-hopowej kultury – break-dance. Jego wykonawcy przykuwają uwagę płynnymi ruchami, gimnastyczną sprawnością i figurami akrobatycznymi. Mieszanka różnorodnych wpływów narodowościowych wzbogaciła go o nowe kroki i triki. Spory wpływ na break-dance wywarła capoeira. Znam osoby, które trenują „break’a”. Dla nich jest to dużo więcej niż zwykłe ruchy i podskoki... Jest to ich życie, to co czują, co chcą powiedzieć.
Innym składnikiem R’N’B (to amerykańska nazwa „czarnego” hip-hopu) jest graffiti. Malowanie i pisanie po murach bloków, kamienic, na stacjach metra i po wagonach pociągów. Przeważnie odbywa się to bez zgody właścicieli obiektów, choć odbywają się także tzw. „Jam’y”, czyli imprezy okolicznościowe, podczas których ściany oddane grafficiarzom są legalnie malowane. Przedstawiają one przeważnie w artystyczny sposób namalowany „tag”, czyli pseudonim.
Czasami piątym elementem hip-hopu nazywany jest „human beat-boxing”. Idolem każdego rapera w tej dziedzinie jest z pewnością Rahzel Brown z Queens. Jego techniki do dziś są niedoścignione dla wielu artystów. W Polsce ta sztuka nie osiągnęła jeszcze podobnego do zagranicznego poziomu, jednak z roku na rok jest coraz lepiej, gdyż nie brakuje nam młodych, zdolnych artystów.
Hip-hop powstał na początku lat 70. zeszłego stulecia w ubogich dzielnicach amerykańskich miast zamieszkiwanych przez czarnych.
Po kilku latach dominacji rapu polityczno-religijnego, (który zapoczątkował Malcolm X) pojawił się inny nurt tej muzyki, tzw. „gangsta”. „Gangsta-rap” związany był z subkulturą młodzieżowych gangów rywalizujących ze sobą o strefy wpływów w czarnych gettach. 2Pac, Ice-T gloryfikowali przemoc, wyrażali zachwyt bronią i kreowali egzystencję przestępcy.
W kolejnych latach hip-hop stawał się coraz bardziej popularny.
W Polsce na szerszą skalę pojawił się w połowie lat 90. XX w. Zapoczątkował go Liroy. Po sukcesie kielczanina na scenę trafiły zespoły z innych miast. Najlepsze podpisywały umowy z dużymi firmami fonograficznymi, przy czym normą stało się nagrywanie we własnym, bądź zaprzyjaźnionym studiu i zlecanie dużej firmie jedynie dystrybucję płyt.
W naszym kraju bezsprzecznie prym wiodą Warszawa i Poznań, których raperzy prześcigają się w dążeniu do sławy. Podoba mi się historia hip-hopu, gdyż widać, że nie jest to „oklepane” granie.
Warto też wspomnieć o „skeatboard”, czyli deskorolkach. Ewolucje wykonywane przez tzw. „skejtów” zapierają dech w piersiach.
A co z modą? Jest ona także swoista. „Opuszczone” spodnie, duże bluzy z kapturami... Wielu starszym osobom się to nie podoba, pytanie – dlaczego? Niemile komentują to, co widzą; nie jest to w ich guście; za ich czasów się takich rzeczy nie nosiło. Jednak bez tego to nie było by to samo! Mnie podoba się ubiór „skejtów”. Frotki na rękach, opaski na głowie, szerokie spodnie...
Fascynuje mnie także slang, jakim posługują się hip-hopowcy. Jest to bardzo unowocześniony język, którego niestety nie dane jest wszystkim rozumieć. Gdy koleżanka przedstawiła mi swoją przyjaciółkę, nie mogłam zrozumieć o czym rozmawiają. Posługiwały się niezrozumiałym dla mnie językiem, który dla niech był oczywisty!
Możliwe, że hip-hopem zainteresowałam się dlatego, iż mieszkam na poznańskich Jeżycach, czyli „rapowej” dzielnicy miasta. Kilka lat temu znalazłam płyty Peji i od tamtego czasu „wciągnęło” mnie to. Obecnie na topie są takie zespoły jak: Slums Attack, Trzeci Wymiar, Ascetoholix, Jeden Osiem L, Sidney Polak, 2Pac, Paktofonika, Kaliber 44 oraz tacy wykonawcy jak: Peja, Mezo, Liber, Lajner, Doniu, Molesta, Ewenement, DJ 600V.
Hip-hop nie jest komercyjną grą, czyli prześciganiem się w dążeniu do pieniędzy. Wykonawcy śpiewają to, co czują, swoje teksty piszą sami. Najczęściej teksty dotyczą życia zwykłego, szarego człowieka; teksty te dają naprawdę dużo do myślenia. Są pisane slangiem, rymują się i szybko wpadają do ucha.
Na dyskotekach oprócz muzyki klubowej i techno puszczają przeważnie hip-hop. Raperzy organizują koncerty charytatywne, gdzie całe zarobione pieniądze (oprócz przeznaczonych na wynajęcie sali, itp.) przekazują na rzecz chorych osób czy dzieci z domów dziecka.
Nie podoba mi się założenie, że wszyscy są tacy sami. To, że niektórzy raperzy biorą narkotyki, palą czy piją, nie znaczy, że wszyscy są tacy! Poza tym jest to ich indywidualna sprawa i paparazzi nie powinni robić z tego afery.
W hip-hopie nie trzeba mieć idealnie czystego głosu; wystarczą praktycznie dobre chęci i odrobina szczęścia. Ci, którzy tego szczęścia nie mieli zajmują się „underground’em”, czyli podziemiem. Jest to tzw. nielegal, czyli płyty nagrywane w niepublicznych studiach.

Podoba mi się brzmienie hip-hopowej muzyki. Jest ono nowoczesne, wciąż udoskonalane różnymi technikami. Szybko wpada do ucha i można sprawdzić się, próbując śpiewać wraz z wykonawcami. Niekiedy jest to bardzo trudne, ponieważ hip-hop śpiewany jest bardzo szybko.
Wielu polonistów buntuje się przeciwko językowi, w jakim śpiewają hip-hopowcy. Twierdzą oni, że slang ten kaleczy język polski. Ale to jest modne! I nie mogą oni nic na to poradzić. Poprawna, piękna polszczyzna w dzisiejszym świecie jest niczym antyk...
Wydaje mi się, że hip-hop to coś, dla młodych ludzi, nie dla osób starszych. Chociaż wstępuje tu już drugi temat – konflikt pokoleń.

Dla mnie hip-hop to najbardziej specyficzny i mój ulubiony gatunek muzyki. Wiąże się z tym nie tylko muzyka, ale cały tryb życia. Jest to coś, czym się żyje, coś, co tętni życiem. Bez tego nie potrafiłabym żyć.
Każdy słucha tego co lubi. Myślę, że warto posłuchać hip-hopu; jeśli się nie spodoba – trudno, jeśli tak – będzie to pierwszy krok do „nowego” życia...

Dodaj swoją odpowiedź