Scenariusz słuchowiska do trzeciej części "Latarnika" Henryka Sienkiewicza

SŁUCHOWISKO


W tle słychać muzykę i szum fal

Narrator: Nadeszło przebudzenie. Pewnego razu, gdy Skawiński zszedł z wieży po wodę i
żywność zobaczył, że oprócz zwykłego ładunku jest jeszcze jedna paczka
więcej. Ciekawy jej zawartości rozciął płótno i zobaczył książki. Spojrzał na
pierwszą z nich, ręce poczęły mu mocno drżeć. To była polska książka! Ogrom
myśli zaczął go przytłaczać.

Skawiński: Teraz już nie będę nigdy samotny. To jest jakiś cud...niesamowity cud...Jestem
jak żeglarz wśród nocy, do którego ktoś woła po imieniu głosem bardzo
kochanym, a prawie zapomnianym.

Narrator: Skawiński nie mógł uwierzyć w szczęście jakie go spotkało. Spojrzał na
książkę. Na wierzchu wypisany był tytuł i imię autora, które nie było mu obce.
Z tym większym zainteresowaniem i z tym żywiej bijącym sercem, przewrócił
Kartkę tytułową. Poczuł, że na jego samotnej skale zaczyna się dziać coś
uroczystego. Wszystko dookoła było spokojne, ciche i jakieś poważne. Nagle
wśród tego spokoju natury rozległ się drżący głos starca. Czytał on głośno, by
móc się samemu lepiej zrozumieć:

Słychać poważną muzykę

Skawiński: Litwo, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie!
Ile Cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie...

Narrator: Zabrakło mu głosu. Litery poczęły mu skakać do oczu; w piersi coś urwało się i
szło na kształt fali od serca, wyżej i wyżej, tłumiąc głos, ściskając za gardło. Po
opanowania czyta ł dalej:

Skawiński: Panno Święta co jasnej bronisz Częstochowy
I w ostrej świecisz bramie! Ty, co gród zamkowy
Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem
Jak mnie, dziecko, od zdrowia powróciłaś cudem
(Gdy od płaczącej matki pod twoją opiekę
Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę.
I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu.
Iść, za zwrócone życie podziękować Bogu),
Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono...

Skawiński: To już czterdzieści lat nie widziałem kraju i nie słyszałem mowy rodzinnej.
Tymczasem ta mowa przyszła do mnie.

Słychać szum fal

Narrator: Chwile mijały jedna za drugą, a on wciąż leżał. Mewy - jego jedyni przyjaciele -
- przyleciały nad latarnię, pokrzykując jakby niespokojnie o swego towarzysza.
Wypłakawszy się, miał teraz na twarzy jakiś spokój i rozpromienienie, a oczy
Jego były jakby natchnione. Słońce zachodziło już nad Atlantykiem, pełnym
blasku, a Skawiński czytał dalej:

Słychać poważną muzykę

Skawiński: Tymczasem przenoś moją duszę utęsknioną
Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych...

Słychać śpiew ptaków

Narrator: Starzec oparł głowę o skałę i przymknął oczy. A wówczas „Ta co jasnej broni
Częstochowy”, zabrała jego duszę i przeniosła „ do tych pól malowanych
zbożem rozmaitem”. Zaszumiały mu w uszach lasy sosnowe, zabełkotały rzeki
rodzinne. Widzi wszystko jak było.

Wszyscy: Pamiętasz?

Skawiński: Pamiętam, a zresztą widzę: pola przestronne, miedze, łąki, lasy i wioski.


Narrator: Noc, o tej porze już zwykle jego latarnia rozświetlała ciemności morskie, ale
sny prowadzą po wsi rodzinnej. Nie widzi też ojca, ani matki, gdyż zginęli,
kiedy był mały. W oddali bór sosnowy szumi bez wiatru, jak fala morska.
Już świta, świta! Noc blednie: z cienia wychylają się lasy, zarośla, szereg
chałup, młyn, topole...
Nagle jakiś głos rozlega się nad Skawińskim:

Johns: Hej, stary! Wstawajcie! Co wam?!

Narrator: Stary otwiera oczy i patrzy ze zdziwieniem na stojącego przed sobą człowieka.
Resztki snu walczą w jego głowie z rzeczywistością. Wreszcie widzenia bledną
i znikają. Przed nim stoi Johns – strażnik portowy.

Johns: Co to? Chorzyście?

Skawiński: Nie!

Johns: Nie zapaliliście latarni. Pójdziecie precz ze służby! Wsiadajcie ze mną, resztę
usłyszycie w konsulacie.

Słychać poważną muzykę

Narrator: Skawiński pobladł: istotnie nie zapalił tej nocy latarni. W kilka dni później
idziano starca na pokładzie statku odpływającego z Aspinwall.

Słychać wesołą muzykę

Narrator: Na nowe zaś drogi życia miał także na piersiach swoją książkę, którą od czasu
do czasu przyciskał ręką, jakby w obawie, by mu i ona nie zginęła...

Dodaj swoją odpowiedź