Król Stanisław w satyrze "Do króla" Ignacego Krasickiego i we fragmencie "Nieznanego księcia Poniatowskiego" Mariana Brandysa.
"Trzeba było przed sejmikiem kilka dni z rzędu rezonować od rana do wieczora z tą ciżbą, podziwiać ich brednie, zachwycać się ich płaskimi konceptami, a nade wszystko ściskać ich brudne kapcańskie osoby..."
Stanisław August Poniatowski o czasach,
kiedy musiał zabiegać o poparcie na sejmikach.
Zderzenie kultur
Ostatniego z królów Polski nazywano we współczesnych mu czasach – a była to druga połowa XVIII wieku – królem Stasiem. To pieszczotliwe określenie było także dowodem na lekceważenie go ze strony szlachty, która – w znakomitej większości - uważała Poniatowskiego za zarozumiałą „wędzikiszkę” ze skłonnością do makaronizowania i – żeby dopełnić tego gastronomicznego obrazu – otaczającego się uczonymi niczym polany sosem młody ziemniaczek w mundurku (nieprzystający do otaczającej go – za przeproszeniem – prymitywnej kaszanki).
Jest to zresztą o tyle dziwne, że czasy oświecenia kierowały się szeroko pojętym rozumem, z czego łatwo wywnioskować, że wykształcenie, obycie i kultura powinny być przyjmowane z należytą im godnością. I tak było prawie we wszystkich krajach Europy – z wyłączeniem, a jakżeby inaczej – Polski. Dlaczego?
To oczywiście proste pytanie. Po złotym wieku XVI, sytuacja w Polsce zaczęła niebezpiecznie pikować, jak postrzelony orzeł, w stronę ustaloną przez prawa fizyki. Za taki stan odpowiadała kultura szlachty, sarmatyzm (nazwana tak po walecznych Sarmatach, których ówcześni historycy podnieśli do rangi naszych dumnych przodków). Ideologia ta była wręcz rozbrajająca w swoich założeniach: skoro Polacy, jako naród silny, wolny i odważny, osiągnął stan doskonałości, to po co przeprowadzać jakiekolwiek zmiany w państwie? Nie muszę dodawać, że w wyniku takiego rozumowania, już w 1772 roku nastąpił pierwszy rozbiór Polski, a za nim wieloletnia niewola, z której w rzeczywistości i na stałe wyszliśmy – de facto – dopiero w roku 1919 (chociaż można się spierać!).
Dokonania króla Poniatowskiego opisywało wielu narodowych twórców. Najbardziej znanym dziełem jest satyra „Do króla” napisana przez ówczesnego „księcia poetów polskich”, Ignacego Krasickiego. Była to indywidualność z gatunku takich, które ceni się i dziś. Nieczęsto bowiem spotyka się księdza, który poza umiejętnością przemawiania, potrafi spojrzeć na ludzi z takiej perspektywy, z jakiej oni sami nie chcieliby siebie ujrzeć. A gdy dorzucimy do tego zdolność formułowania ciętych ripost i celnych sentencji , ukazuje się nam portret człowieka prawdziwie wyjątkowego.
Z drugiej strony, przeanalizujemy tekst współczesnego twórcy, Mariana Brandysa („Nieznany książę Poniatowski”), aby móc spojrzeć na króla z bardziej odległej perspektywy, a dzięki temu możliwie najobiektywniej.
Idealny władca oświecenia
Stanisław August Poniatowski stanowił wręcz modelowy przykład króla swoich czasów. „An archetypal Polish military-Romantic hero” – jak napisano o nim w brytyjskim serwisie poświęconym polskiej kulturze . Wspominam o tym nie bez przyczyny, bo to właśnie w Anglii zapoznał się z działaniem rządu i nabrał właściwych sobie manier. Gdy został królem (poprzez wolną elekcję), założył pierwszy w kraju mecenat kultury i sztuki, i – jako jej wielki miłośnik – sponsorował każdego tygodnia Obiady Czwartkowe. Zapraszał na nie najwybitniejszych poetów, artystów oraz uczonych - w tym samego Ignacego Krasickiego.
Z tą wiedzą, po pobieżnym przeczytaniu satyry „Do króla” można odnieść mieszane uczucia. Jak to możliwe, żeby wspaniały polski pisarz, który z całą pewnością nie utożsamiał się z Sarmatami, mógł pozwolić sobie na krytykę człowieka będącego pewnego rodzaju „fanem” jego twórczości? Czy wzięła nad nim górę zwykła ludzka niewdzięczność? A może była to próba zemszczenia się po jakiejś drobnej utarczce, o której nie wiemy? Z przekonaniem, że „coś tu nie gra”, trzeba wgłębić się w tekst nieco dokładniej…
…A rezultaty poszukiwań mogą wydać się jeszcze bardziej zadziwiające. Krasicki wśród wad króla wymienia jego wiek, wykształcenie, dobroć serca, brak więzów krwi z wielkimi rodami władców, a także… umiłowanie rozumu i sztuki (sic!). W tym momencie, jak gdyby Duch Święty zstąpił i oświecił umysły nasze, staje się jasne, że ta przemyślnie ukuta intryga sięga nie tytułowego celu, lecz godzi swoim ostrzem w szlachtę.
Przewrót Krasickiego
Można spierać się, czy Krasicki (lub, jak pragnie polska gramatyka, podmiot liryczny) przemawia jako jeden z Sarmatów, czy też ocenia postępowania króla z perspektywy niezależnego obserwatora. Ku drugiej opcji bardziej skłaniało mnie przekonanie, że ówczesna szlachta nie miała aż tyle oleju w głowie, by przemawiać tak piękną polszczyzną, ale po chwili zweryfikowałem swój pochopny osąd. Akurat zbliżał się wieczór i siedząc rozpostarty jak długi na kanapie, miałem okazję posłuchać w telewizji wypowiedzi polityków XXI wieku. Okazało się, że choć mózgi pogubili „lepperując” Polskę, przemawiać potrafią – niestety, zarazem tylko to.
Krasicki staje więc przewrotnie po stronie ludzi, których uważał za zgubę swojej ojczyzny. Zabawne jest to (chociaż to dość czarny humor), że Sarmaci wszystkie wymienione powyżej zalety władcy, rzeczywiście traktowali jako wady! Młodszy król był mniej efektowny z populistycznego punktu widzenia, wykształconym trudniej się kierowało, a dobry nie budził postrachu wśród poddanych. Tutaj do mojego wywodu wkracza butami pan Machiavelli ze swoją ideologią makiawelizmu i słynnym stwierdzeniem: „cel uświęca środki” . Taką właśnie chorą politykę starała się realizować polska władza…
„Bądź złym, a zaraz kładąc twe cnoty na szalę,
Za to żeś się poprawił, i ja cię pochwalę.”
Gdy postawimy (jak prosił Krasicki) króla Stanisława na jednej, a polską szlachtę wraz z jej ciemnotą, głupotą i megalomanią na drugiej szali wagi, dopiero wtedy możemy dostrzec, jak wielką pochwałą władcy jest ta satyra. Dokładanie ciężarków po stronie szlachty, czyli metaforycznie ujęta jej krytyka, powoduje nie tylko obniżenie poziomu szali, ale zarazem podniesienie szali z królem. Mógłbym założyć nawet, że pochwała króla, poprzez zruganie jego przeciwieństw, jest podwójna!
Goście, goście…
W takich filmach jak „Miasteczko Pleasantville”, „Wehikuł czasu” czy „Goście, goście…”, główni bohaterowie trafiają z własnego, uporządkowanego świata do miejsc zupełnie nowych, nieprzystających do ich kulturowego wychowania. W pierwszym przypadku taką „krainą” jest filmowe, czarno-białe romansidło z lat 50., w którym perfekcyjne życie mieszkańców nie zaznało nigdy zła; w drugim bohaterowie przenoszą się osiem tysięcy stuleci w przyszłość, aby walczyć z armiami wygłodniałych Morloków (naiwne? Sam G. Wells to wymyślił!); z kolei w filmie „Goście, goście” średniowieczny rycerz wraz z jego giermkiem trafiają do Nowego Jorku lat dziewięćdziesiątych XX wieku. W tych wszystkich produkcjach eksponowane jest nieprzystosowanie do otaczających realiów, niezrozumienie i odrzucenie, zakończone jednak happy endem.
I jak łatwo zauważyć, podobną drogę Stanisława pokazał nam Marian Brandys w swoim „Nieznanym księciu Poniatowskim”. Książę, po powrocie z nauk w Anglii, kompletnie nie przypada do gustu panującej szlachcie. Nie dość tego, że ubiera się „z cudzoziemska”, to jeszcze „wyniósł przesadną powściągliwość, opanowanie w ruchach i geście”, „mówcą jest dobrym”, „unika gawędziarskiego tonu, kokietowania publiczności i demagogicznych chwytów”, „wyróżnia się z grona magnackiego gospodarnością”, et cetera. No tak, same wady, mości panowie szlachto!
Czy należy jednak drwić tak okrutnie z biednych Sarmatów, nieprzyzwyczajonych do inności? Tutaj byłbym powściągliwy w swoich osądach. W dzisiejszych czasach na Zachodzie propagowany jest styl bycia, potocznie nazywany w Polsce „metroseksualizmem”. Dla wyjaśnienia, metroseksualnymi mogą być ci mężczyźni, którzy zachowując heteroseksualizm, przejmują wiele zachowań od swoich bardziej liberalnych kolegów. A to oznacza, że chodzą m.in. do kosmetyczki i na solarium, robią sobie manicure wraz z pedicure w komplecie, depilują włosy na nogach, zaczytują się w romansidłach i kochają dostawać kwiaty. W Polsce takie zachowanie może wywołać co najwyżej uśmiech politowania, ale… kto wie? Być może za kilkadziesiąt lat mój syn zacznie pudrować sobie nosek, żeby pryszczyk po peelingu nie był zbyt czerwony?
Z tego powodu właśnie, moim jakże skromnym zdaniem, Poniatowski nie był akceptowany przesz szlachtę. Oczywiście nie mam na myśli, że książę Stanisław to metroseksualista – w żadnym wypadku! On był po prostu inny, odbiegał od norm i standardów panujących w ówczesnej Polsce. A że były to standardy daleko zapóźnione (pochwała głupoty, skłonność do pijaństwa i bójek) to już zupełnie inna sprawa…
Spojrzenie po latach
Jak zdążyłem napomknąć na początku, Brandys podszedł do Poniatowskiego w sposób bardziej podręcznikowy. Trudno byłoby dokonać tego Krasickiemu, który żył w tamtych czasach i musiał mieć do sprawy – choćby w najmniejszym stopniu – emocjonalne podejście. I tak było: Krasicki w każdym wersie oceniał, Brandys starał się przynajmniej stwarzać pozory obiektywności (choć bilans i tak wyszedł na plus dla księcia). Nie komentuje żadnych jego decyzji politycznych, a skupia się na wykształceniu, obyczajach i stosunkach z konserwatywną szlachtą. Muszę wspomnieć także, bo zapewne jest to ode mnie wymagane, że Brandys nie stosuje żadnych wyszukanych gier słownych w swoim wywodzie. Czarne jest czarne, a białe jest białe – jak to mówią...
Summa summarum, król Stanisław w obu tekstach został przedstawiony jako postać pozytywna, która poradziła sobie z przeciwnościami losu i środowiska, by dokonać czynów wielce chwalebnych. A więc happy end? Nie do końca.
W 1792 roku, po konfederacji targowickiej, Stanisław August Poniatowski ugiął się ostatecznie pod presją Rosjan i dołączył do grona targowiczan. Otworzyło to drogę do II i III rozbioru Polski, których skutki na zawsze odcisnęły krwawe piętno w księdze dziejów…
Jan Giemza