Napisz jaki program życia zaproponował papież Franciszek młodym oraz w jaki sposób można go zrealizować. Bardzo proszę o pomoc bo na jutro, a nic nie mogę wymyślić :( BŁONIA, KRAKÓW, 28 LIPCA 2016 R. Nie odrzucajcie ręcznika przed walką Widzę młody
Napisz jaki program życia zaproponował papież Franciszek młodym oraz w jaki sposób można go zrealizować. Bardzo proszę o pomoc bo na jutro, a nic nie mogę wymyślić :(
BŁONIA, KRAKÓW, 28 LIPCA 2016 R.
Nie odrzucajcie ręcznika
przed walką
Widzę młodych idących ze smutną twarzą, tak jak gdyby ich życie
nie miało żadnej wartości. To mi sprawia ból – mówił papież do
młodych na krakowskich Błoniach.
Drodzy młodzi, dzień dobry!
Wreszcie się spotykamy! Dziękuję za to gorące powitanie! Dziękuję
kardynałowi Dziwiszowi, biskupom, kapłanom, zakonnikom, seminarzystom
i wszystkim, którzy wam towarzyszą. Dziękuję tym, którzy umożliwili dzisiaj
naszą obecność w tym miejscu, którzy się zaangażowali, abyśmy mogli
przeżywać to święto wiary.
Dzisiaj, my wszyscy razem tutaj, przeżywamy święto wiary. W ojczystej ziemi
św. Jana Pawła II chciałbym mu podziękować za to, że wymarzył i dał impuls
do tych spotkań. Towarzyszy nam on z nieba, gdy widzimy wielu młodych
ludzi z tak różnych narodów, kultur, języków, przybyłych jedynie z jednego
powodu: aby świętować żywą obecność Jezusa pośród nas. A stwierdzenie,
że żyje, oznacza chęć ponowienia naszego pragnienia pójścia za Nim,
naszego pragnienia, by żyć żarliwie naśladowaniem Chrystusa.
Czy jest jakaś lepsza okazja, by odnowić naszą przyjaźń z Jezusem, niż
umocnienie przyjaźni między wami? Czy istnieje jakiś lepszy sposób
umocnienia naszej przyjaźni z Jezusem, niż dzielenie jej z innymi? Czyż jest
lepszy sposób, by doświadczyć radości Ewangelii, niż chęć „zarażenia” Jego
Dobrą Nowiną w wielu sytuacjach bolesnych i trudnych?
To Jezus nas zwołał na ten trzydziesty pierwszy Światowy Dzień Młodzieży;
to Jezus nam mówi: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia
dostąpią”. Błogosławieni są ci, którzy potrafią przebaczać, którzy potrafią
mieć współczujące serce, którzy potrafią dać innym to, co w nich
najlepszego. Najlepszego, nie to, co im zbywa. Najlepsze.
Drodzy młodzi, w tych dniach Polska, ta szlachetna ziemia, przybiera się
świątecznie; w tych dniach Polska chce być wiecznie młodym obliczem
miłosierdzia. Na tej ziemi, wraz z wami, a także łącząc się z wieloma
młodymi, którzy dzisiaj nie mogą być tutaj, ale towarzyszą nam za
pośrednictwem różnych środków przekazu, wszyscy razem uczynimy z tego
dnia prawdziwe święto jubileuszowe. Tego jubileuszu miłosierdzia.
W ciągu lat przeżytych jako biskup, mojego biskupstwa, nauczyłem się
jednego: nie ma nic piękniejszego niż podziwianie pragnień, zaangażowania,
pasji i energii, z jaką wielu młodych ludzi przeżywa swoje życie. To jest
piękne. A skąd się to bierze, to piękno?
Kiedy Jezus dotyka serca młodego mężczyzny czy młodej dziewczyny, to są
oni zdolni do naprawdę wielkich dzieł. To budujące – słyszeć, jak dzielą się
swoimi marzeniami, swoimi pytaniami oraz swoim pragnieniem, by
przeciwstawić się tym wszystkim, którzy mówią, że nic nie może się
zmienić. To ci, których nazywam „milczkami”. Nic się nie może zmienić. Nie,
młodzi mają moc, żeby się temu przeciwstawić. Niektórzy tego nie są pewni.
Pytam się was, a wy odpowiedzcie: czy rzeczy można zmienić? To jest dar z
nieba, gdy możemy widzieć, jak wielu z was, z waszymi pytaniami, stara się
zmieniać istniejący stan rzeczy. To wspaniałe, piękne, i raduje się moje
serce, gdy widzę, jak bardzo jesteście żywiołowi. Kościół dziś na was patrzy.
Więcej powiem – świat dzisiaj na was patrzy. I chce się od was uczyć, aby
odnowić swoją ufność w miłosierdzie Ojca, który ma zawsze młode oblicze i
nie przestaje zapraszać nas, abyśmy należeli do Jego Królestwa, które jest
Królestwem radości, Królestwem wiecznego szczęścia, Królestwem, które
zawsze prowadzi nas naprzód. Królestwem zdolnym do umacniania nas w
tym, żebyśmy zmieniali te rzeczy. Pytam: czy rzeczy można zmienić?
Znając żarliwość, z jaką podejmujecie misję, śmiem powiedzieć:
miłosierdzie ma zawsze młode oblicze. Serce miłosierne ma bowiem
odwagę, by porzucić wygodę; serce miłosierne potrafi wychodzić na
spotkanie innych, potrafi objąć wszystkich. Serce miłosierne potrafi być
schronieniem dla tych, którzy nigdy nie mieli domu albo go stracili, potrafi
stworzyć atmosferę domu i rodziny dla tych, którzy musieli emigrować, jest
zdolne do czułości i współczucia. Serce miłosierne potrafi dzielić swój chleb
z głodnym, serce miłosierne otwiera się, aby przyjmować uchodźców oraz
imigrantów.
Powiedzieć „miłosierdzie” wraz z wami, to powiedzieć: szansa, to
powiedzieć przyszłość, powiedzieć zaangażowanie, powiedzieć zaufanie,
powiedzieć otwartość, gościnność, współczucie, powiedzieć marzenia. Czy
jesteście zdolni do marzeń? Kiedy serce jest otwarte, jest zdolne do marzeń,
bo jest w nim miejsce na miłosierdzie. Jest miejsce na czułość wobec tych,
którzy cierpią. Jest miejsce, by stanąć obok tych, którzy w sercu nie mają
pokoju albo którym brakuje tego, co potrzebne do życia, lub którym brakuje
najpiękniejszej rzeczy – wiary, miłosierdzia. Razem to powiedzmy, wszyscy:
miłosierdzie!
Chcę wam też wyznać coś innego, czego się nauczyłem przez te lata. Nie
chciałbym nikogo obrazić, ale napełnia mnie bólem, kiedy spotykam ludzi
młodych, którzy zdają się być przedwczesnymi „emerytami”. To mnie
martwi, sprawia mi ból. Młodzi, którym się wydaje, że przeszli na emeryturę
w wieku 23, 24 lat. To mi sprawia ból.
Martwi mnie, gdy widzę ludzi , którzy „odrzucili ręcznik” zanim rozpoczęli
walkę. Którzy się poddali, kiedy jeszcze nawet nie rozpoczęli gry. Widzę
młodych idących ze smutną twarzą, tak jak gdyby ich życie nie miało żadnej
wartości. Są to ludzie młodzi zasadniczo znudzeni i nudni. Nudni, którzy
zanudzają innych. To mi sprawia ból.
To trudne, a zarazem jest dla nas wyzwaniem, kiedy ludzie młodzi porzucają
swoje życie w poszukiwaniu „oszołomienia” czy też owego wrażenia, że żyją,
wchodząc na mroczne drogi, które w końcu zmuszają do zapłaty i to słonej,
wysokiej ceny. Zastanówcie się, pomyślcie o wielu młodych, tych, których
znacie, którzy taką drogę obrali. Zastanawiające jest, gdy widzisz młodych,
którzy tracą piękne lata swego życia i swoje siły na uganianiu się za
sprzedawcami fałszywych iluzji. A są tacy – sprzedawcy fałszywych iluzji. W
mojej ojczyźnie powiedzielibyśmy „sprzedawców dymu”, którzy okradają
was z tego, co w was najlepsze. Sprawia mi to ból.
Jestem pewny, że pośród was teraz, dzisiaj tutaj nie ma takich ludzi, ale chcę
wam powiedzieć, że tacy młodzi ludzie są – młodzi emeryci. Młodzi, którzy
przed walką, przed boksem wyrzucają ręcznik, odrzucają, młodzi, którzy
wchodzą w fałszywe iluzje, w oszołomienie. I kończą na niczym.
Dlatego, drodzy przyjaciele, zgromadziliśmy się, aby pomóc sobie nawzajem,
bo nie chcemy pozwolić, żeby okradziono nas z tego, co w nas najlepsze, nie
chcemy pozwolić, żeby nas ograbiono z energii, z radości, z marzeń, dając w
zamian fałszywe złudzenia.
Drodzy przyjaciele, pytam was: czy chcecie dla waszego życia tego
wyobcowującego „oszołomienia”, czy też chcecie poczuć moc, która sprawia,
że czujecie się żywi, pełni? Wyobcowujące oszołomienie czy moc łaski?
Czego chcecie: wyobcowującego oszołomienia czy mocy łaski? Czego
chcecie, czego pragniecie? By być spełnionym, aby mieć życie odnowione,
odnowione siły – jest jedna odpowiedź. Jest jedna odpowiedź, której nie
sprzedaje się, której się nie kupi. Odpowiedź, która nie jest rzeczą, nie jest
przedmiotem, ale jest żywa osobą – nazywa się Jezus Chrystus. Pytam was:
Jezus Chrystus, czy można Go kupić? Czy Jezusa Chrystusa w sklepach się
sprzedaje? Jezus Chrystus jest darem, prezentem wręcz Ojca, prezentem
naszego Ojca. Kim jest Jezus Chrystus? Jezus Chrystus jest darem! Jest
darem Ojca!
Jezus Chrystus jest tym, który potrafi obdarzyć prawdziwą pasją życia, Jezus
Chrystus jest tym, który prowadzi nas do tego, byśmy nie zadowalali się byle
czym i dawali to, co w nas najlepsze; to Jezus Chrystus stawia nam
wyzwania, zachęca nas i pomaga nam powstawać za każdym razem, kiedy
uważamy siebie za przegranych. To Jezus Chrystus pobudza nas do
podniesienia wzroku i do wzniosłych marzeń. Ojcze, ktoś może powiedzieć,
to takie trudne: marzyć o podniosłych rzeczach.
To takie trudne – wstępować w górę, zawsze iść pod górę. Pod prąd. Ojcze,
ja jestem słaby/słaba. Ja upadam. Ja się staram, wysilam, ale wiele razy
upadam. Alpiniści, kiedy idą w górę, śpiewają piękną pieśń, która mówi
mniej więcej tak: w sztuce podchodzenia, wspinania się to, co się liczy, to nie
to, by nie upadać, ale żeby nie zostać w upadku. Jeśli jesteś słaby, jeśli
upadasz, to popatrz trochę do góry, a tam jest ręka Jezusa, gotowa, która Ci
powie „powstań, chodź”. A jeśli jeszcze raz to zrobię? To samo. A jeśli jeszcze
raz? To samo. A Piotr kiedyś pytał Pana „Panie, ile razy mam przebaczać?”.
„77 razy, czyli zawsze”. Ręka Jezusa zawsze jest gotowa, by nas podnosić,
kiedy upadamy. Czy to rozumiecie?
W Ewangelii słyszeliśmy, że Jezus idąc do Jerozolimy zatrzymał się w domu –
w domu Marty, Marii i Łazarza – którzy Go ugościli. Przechodząc, wchodzi
do ich domu, aby z nimi przebywać; obie kobiety przyjmują Tego, o którym
wiedzą, że potrafi się wzruszyć. Wiele zajęć sprawia, że jesteśmy jak Marta:
aktywni, rozproszeni, zawsze w biegu tu i tam, ale często jesteśmy też jak
Maria: w obliczu pięknego krajobrazu lub filmiku, jaki posłał nam na
komórkę przyjaciel, zatrzymujemy się, by pomyśleć, by wsłuchać się. W tych
dniach, Światowych Dniach Młodzieży, Jezus chce wejść do naszego domu,
do twego domu, do mojego domu. Do serca każdego z nas. Jezus chce wejść i
widzieć nasze niepokoje, nasze bieganie na wyścigi, jak Marta, i będzie
czekał, aż wysłuchamy Go jak Maria, aż pośród wszystkiego, co trzeba
wykonać, będziemy mieli odwagę, żeby się Jemu powierzyć. Będą to dni dla
Jezusa, poświęcone na słuchanie się nawzajem, aby Go przyjąć w tych, z
którymi dzielę dom, ulicę, grupę lub szkołę.
A ten, kto przyjmuje Jezusa, uczy się kochać jak Jezus. Zatem pyta On, czy
chcemy życia pełnego. A ja w jego imieniu pytam was: czy chcecie życia
pełnego? Zacznij od tego, byś pozwolił się wzruszyć. Ponieważ szczęście
rodzi się i rozkwita w miłosierdziu: ono jest Jego odpowiedzią, jest Jego
zaproszeniem, wyzwaniem, Jego przygodą: miłosierdzie. Miłosierdzie ma
zawsze młode oblicze; podobnie jak oblicze Marii z Betanii, siedzącej u stóp
Jezusa jako uczennica, która lubi Go słuchać, bo wie, że w tym jest pokój. Jak
oblicze Maryi z Nazaretu, począwszy od Jej „tak” w przygodzie miłosierdzia,
która będzie nazywana błogosławioną przez wszystkie pokolenia, nazywana
przez nas wszystkich „Matką Miłosierdzia”. Przyzwijmy ją teraz, razem:
Maryjo, Matko Miłosierdzia.
Zatem wszyscy prośmy teraz Pana, i niech to każdy powtórzy w swoim
sercu, w ciszy: Panie, zaangażuj nas wszystkich w przygodę miłosierdzia.
Zaangażuj nas w przygodę budowania mostów i burzenia murów, tak
płotów, jak i zasieków. Zaangażuj nas w przygodę spieszenia z pomocą
ubogiemu, temu, kto czuje się samotny i opuszczony, kto już nie odnajduje
sensu swego życia. Naucz nas towarzyszyć tym, którzy Cię nie znają i mówić
im, powoli, z wielkim szacunkiem powtarzać Twoje imię, byś umacniał
naszą wiarę. Naucz nas jak Marię z Betanii słuchania tych, których nie
rozumiemy, tych, którzy pochodzą z innych kultur, innych narodów, a także
tych, których się boimy, sądząc, że mogą nam wyrządzić zło. Spraw, abyśmy
skierowali nasze spojrzenie, jak Maryja z Nazaretu podczas nawiedzenia
Elżbiety, żebyśmy to spojrzenie skierowali ku naszym seniorom – ludziom w
podeszłym wieku, dziadkom, aby nauczyć się ich mądrości.
Pytam was: rozmawiacie z waszymi dziadkami? Poszukajcie waszych
dziadków. Oni mają mądrość życia, oni wam powiedzą rzeczy, które poruszą
wasze serca.
Panie, oto jesteśmy! Poślij nas, byśmy dzielili się Twoją Miłością Miłosierną.
Chcemy Ciebie przyjąć podczas tych Światowych Dni Młodzieży, chcemy
potwierdzić, że życie jest pełne wówczas, gdy przeżywamy je wychodząc z
miłosierdzia, od miłosierdzia, i że to jest ta najlepsza cząstka, najsłodsza
część, której nigdy nie będziemy pozbawieni.
BŁONIA, KRAKÓW, 29 LIPCA 2016 R.
Stawką jest nasza
wiarygodność
W przyjęciu osoby usuniętej na margines, która została zraniona
na ciele i w przyjęciu grzesznika zranionego na duszy, stawką jest
nasza wiarygodność jako chrześcijan! Nie w ideach… – mówił
papież podczas Drogi Krzyżowej na Błoniach.
„Byłem głodny, a daliście Mi jeść; Byłem spragniony, a daliście Mi pić; Byłem
przybyszem, a przyjęliście Mnie; Byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; Byłem
chory, a odwiedziliście Mnie, Byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie” (Mt
25, 35-36).
Te słowa Jezusa wychodzą naprzeciw pytaniu, które często rozbrzmiewa w
naszych umysłach i sercach: „Gdzie jest Bóg?”. Gdzie jest Bóg, jeśli na
świecie istnieje zło, jeśli są ludzie głodni, spragnieni, bezdomni, wygnańcy,
uchodźcy? Gdzie jest Bóg, gdy niewinni ludzie umierają z powodu przemocy,
terroryzmu, wojen? Gdzie jest Bóg, kiedy bezlitosne choroby zrywają więzy
życia i miłości? Albo, gdy dzieci są wyzyskiwane, poniżane i kiedy także one
cierpią z powodu poważnych patologii? Gdzie jest Bóg w obliczu niepokoju
wątpiących i dusz strapionych? Istnieją takie pytania, na które nie ma
żadnych ludzkich odpowiedzi. Możemy tylko spojrzeć na Jezusa i Jego pytać.
A odpowiedź Jezusa jest następująca: „Bóg jest w nich”, Jezus jest w nich,
cierpi w nich, głęboko utożsamiony z każdym z nich. Jest On tak
zjednoczony z nimi, że tworzy niemal „jedno ciało”.
Sam Jezus postanowił utożsamić się z tymi naszymi braćmi i siostrami
doświadczanymi bólem i niepokojem, godząc się przejść drogą cierpienia ku
Kalwarii. Umierając na krzyżu, powierza się On w ręce Ojca i niesie na sobie
i w sobie, z ofiarną miłością, rany fizyczne, moralne i duchowe całej
ludzkości. Obejmując drzewo krzyża, Jezus obejmuje nagość i głód,
pragnienie i samotność, cierpienie i śmierć mężczyzn i kobiet wszystkich
czasów. Tego wieczoru Jezus i my wraz z nim, obejmujemy ze szczególną
miłością naszych syryjskich braci, którzy uciekli przed wojną. Witamy ich z
braterską miłością i sympatią.
Przemierzając Drogę Krzyżową Jezusa, odkryliśmy na nowo znaczenie
upodobnienia się do Niego, przez 14 uczynków miłosierdzia. Pomagają nam
one otworzyć się na Boże miłosierdzie, prosić o łaskę zrozumienia, że bez
miłosierdzia człowiek nic nie może uczynić; bez miłosierdzia ja, ty, my
wszyscy nic nie możemy uczynić. Spójrzmy najpierw na siedem uczynków
miłosierdzia co do ciała: głodnych nakarmić, spragnionych napoić, nagich
przyodziać, podróżnych w domu przyjąć, więźniów pocieszać, chorych
nawiedzać, grzebać zmarłych. Darmo otrzymaliśmy, darmo dawajmy.
Jesteśmy powołani, aby służyć Jezusowi ukrzyżowanemu w każdej osobie
zepchniętej na margines, by dotknąć Jego błogosławionego ciała w człowieku
wykluczonym, głodnym, spragnionym, nagim, uwięzionym, chorym,
bezrobotnym, prześladowanym, uchodźcy, imigrancie. Tam znajdziemy
naszego Boga, tam możemy dotykać Pana. Sam Jezus nam to powiedział,
wyjaśniając, na podstawie jakiego „protokołu” będziemy sądzeni: za każdym
razem, gdy to uczyniliśmy najmniejszemu z naszych braci, Jemu to
uczyniliśmy (por. Mt 25, 31-46).
Za uczynkami miłosierdzia co do ciała idą uczynki miłosierdzia co do duszy:
wątpiącym dobrze radzić, nieumiejętnych pouczać, grzeszących upominać,
strapionych pocieszać, urazy chętnie darować, krzywdy cierpliwie znosić,
modlić się za żywych i umarłych. W przyjęciu osoby usuniętej na margines,
która została zraniona na ciele i w przyjęciu grzesznika zranionego na duszy,
stawką jest nasza wiarygodność jako chrześcijan. W przyjęciu osoby
usuniętej na margines, która została zraniona na ciele i w przyjęciu
grzesznika zranionego na duszy, stawką jest nasza wiarygodność jako
chrześcijan! Nie w ideach…
Dziś ludzkość potrzebuje mężczyzn i kobiet, a szczególnie ludzi młodych,
takich jak wy, którzy nie chcą przeżywać swojego życia połowicznie,
młodych gotowych poświęcić swoje życie w bezinteresownej służbie
braciom najuboższym i najsłabszym, na wzór Chrystusa, który oddał się
całkowicie dla naszego zbawienia. W obliczu zła, cierpienia, grzechu, jedyną
możliwą odpowiedzią dla ucznia Jezusa jest dar z siebie, a nawet dar
własnego życia, na wzór Chrystusa; to jest postawa służby. Jeśli ktoś, kto
nazywa siebie chrześcijaninem, nie żyje, aby służyć, służy tylko, aby żyć, nie
nadaje się do życia. Swoim życiem zapiera się Jezusa Chrystusa.
Dzisiejszego wieczoru, drodzy młodzi, Pan ponownie zaprasza was, byście
stawali się aktywnymi bohaterami służby; pragnie was uczynić konkretną
odpowiedzią na potrzeby i cierpienia ludzkości; chce, abyście byli znakiem
Jego miłosiernej miłości dla naszych czasów! Aby wypełnić tę misję,
wskazuje On wam drogę osobistego zaangażowania i poświęcenia samych
siebie: jest to Droga Krzyżowa. Droga Krzyżowa jest drogą szczęścia, pójścia
za Chrystusem aż do końca, w często dramatycznych okolicznościach życia
codziennego. Jest to droga, która nie boi się niepowodzeń, marginalizacji lub
samotności, ponieważ wypełnia serce człowieka pełnią Jezusa. Droga
Krzyżowa jest drogą życia i drogą stylu Boga, którą Jezus prowadzi także
pośród ścieżek społeczeństwa czasami podzielonego, niesprawiedliwego i
skorumpowanego.
Droga Krzyżowa to nie podejście sadomasochistyczne. Jest jedyną drogą,
która zwycięża grzech, zło i śmierć, ponieważ doprowadza do promiennego
światła zmartwychwstania Chrystusa, otwierając horyzonty życia nowego i
pełnego. Jest to droga nadziei i przyszłości. Kto nią podąża z hojnością i
wiarą, sieje nadzieję. I chciałbym, abyście byli siewcami nadziei.
Drodzy młodzi, w ów Wielki Piątek wielu uczniów powróciło smutnych do
swoich domów. Inni woleli pójść do domów na wsi, aby zapomnieć o krzyżu.
Pytam was, ale dajcie odpowiedź każdy w swoim sercu, w ciszy swojego
serca: jak dziś wieczorem chcecie powrócić do waszych domów, do waszych
miejsc zakwaterowania, do waszych namiotów? Jak chcecie powrócić dziś
wieczorem, by spotkać się z samymi sobą? Świat patrzy na was. Do każdego
z was należy odpowiedzieć na wyzwanie tego pytania.
Tekst w wersji wygłoszonej.
Przyszliśmy,
aby zostawić ślad
Nie przyszliśmy na świat, aby „wegetować”, aby wygodnie spędzić
życie, żeby uczynić z życia kanapę, która nas uśpi – mówił papież
podczas czuwania z młodzieżą.
Drodzy młodzi
Wspaniale jest być z wami na tym czuwaniu modlitewnym. Na zakończenie
swego odważnego i poruszającego świadectwa Rand [przed papieżem
wystąpiło troje młodych: Polka, Syryjka oraz Paragwajczyk] o coś nas
poprosił. Powiedział nam: „Proszę was bardzo, byście modlili się za moją
kochaną ojczyznę”. Historia naznaczona wojną, cierpieniem, utratą,
kończąca się prośbą o modlitwę. Czy jest coś lepszego niż rozpoczęcie
naszego czuwania od modlitwy?
Pochodzimy z różnych stron świata, z różnych kontynentów, krajów,
języków, kultur i narodów. Jesteśmy „dziećmi” narodów, które być może
spierają się z powodu różnych konfliktów, a nawet wręcz są w stanie wojny.
Przybywamy też z krajów, które mogą żyć w „pokoju”, które są wolne od
konfliktów wojennych, gdzie wiele rzeczy bolesnych, które dzieją się na
świecie, to tylko jakaś część wiadomości i artykułów prasowych.
Ale jesteśmy świadomi pewnej rzeczywistości: dla nas tu i teraz,
pochodzących z różnych części świata, cierpienie, wojna, którą przeżywa
wielu ludzi młodych, nie są już czymś anonimowym, nie są już jakąś
informacją prasową, ale mają imię, konkretne oblicze, historię, bliskość.
Dziś wojna w Syrii jest bólem i cierpieniem wielu osób, wielu ludzi młodych,
jak dzielny Rand, który jest tu między nami i prosi nas o modlitwę za swoją
ukochaną ojczyznę.
Istnieją sytuacje, które mogą wydawać się nam odległe, aż do chwili, kiedy w
jakiś sposób ich nie dotkniemy. Istnieją rzeczywistości, których nie
rozumiemy, ponieważ widzimy je tylko przez jakiś ekran (telefonu
komórkowego lub komputera). Ale kiedy nawiązujemy kontakt z życiem, z
tymi konkretnymi istnieniami, które nie są już zapośredniczone przez
ekrany, wówczas dzieje się coś mocnego, odczuwamy zaproszenie do
zaangażowania: „Dość zapomnianych miast”, jak mówi Rand; już nigdy
więcej nie może się zdarzyć, aby bracia byli „otoczeni śmiercią i
zabójstwami”, czując, że nikt im nie pomoże.
Drodzy przyjaciele, zachęcam was do wspólnej modlitwy z powodu
cierpienia tak wielu ofiar wojny, abyśmy raz na zawsze mogli zrozumieć, że
nic nie usprawiedliwia krwi brata, że nic nie jest bardziej cennego od osoby
stojącej obok nas. A w tej prośbie o modlitwę pragnę podziękować także
wam, Natalio i Miguelu, bo i wy podzieliliście się z nami swoimi bitwami,
swoimi wojnami wewnętrznymi. Przedstawiliście nam swoje zmagania, i co
uczyniliście aby je przezwyciężyć. Jesteście żywym znakiem tego, co
miłosierdzie chce w nas dokonać.
Teraz nie zabierzemy się do wykrzykiwania przeciw komuś, nie zabierzemy
się do kłótni, nie chcemy niszczyć. Nie chcemy pokonać nienawiści większą
nienawiścią, przemocy większą przemocą, pokonać terroru większym
terrorem. A nasza odpowiedź na ten świat w stanie wojny ma imię: nazywa
się przyjaźnią, nazywa się braterstwem, nazywa się komunią, nazywa się
rodziną.
Świętujemy fakt, że pochodzimy z różnych kultur i łączymy się, żeby się
modlić. Niech naszym najlepszym słowem, naszym najlepszym
przemówieniem będzie zjednoczenie w modlitwie. Pozostańmy na chwilę w
milczeniu i módlmy się; stawiajmy przed Bogiem świadectwa tych
przyjaciół, utożsamiajmy się z tymi, dla których „rodzina jest pojęciem
nieistniejącym, a dom jedynie miejscem do spania i jedzenia”, lub z tymi,
którzy żyją w strachu, przekonani, że ich błędy i grzechy definitywnie ich
wykluczyły. Postawmy w Bożej obecności także wasze „wojny”, zmagania,
które każdy niesie ze sobą, w swoim sercu.
(MILCZENIE)
Kiedy modliliśmy się, przyszedł mi na myśl obraz apostołów w dniu
Pięćdziesiątnicy. Jest to scena, która może nam pomóc w zrozumieniu tego
wszystkiego, czego Bóg pragnie dokonać w naszym życiu, w nas i z nami.
Tego dnia uczniowie byli zamknięci z obawy. Czuli się zagrożeni ze strony
środowiska, które ich prześladowało, które zmuszało ich do pozostawania w
małym pomieszczeniu, bezczynnie jakby byli sparaliżowani. Opanował ich
lęk. W tym kontekście, stało się coś spektakularnego, coś wielkiego.
Przyszedł Duch Święty i języki jakby z ognia spoczęły na każdym z nich,
pobudzając ich do przygody, o której nigdy nie marzyli.
Usłyszeliśmy trzy świadectwa; naszymi sercami dotknęliśmy ich historii, ich
życia. Widzieliśmy, jak oni, na równi z uczniami, przeżywali podobne chwile,
przeszli momenty, w których byli pełni strachu, kiedy wydawało się, że
wszystko się zawali. Strach i niepokój, które rodzą się ze świadomości, że
wychodząc z domu, człowiek może już nigdy więcej nie zobaczyć swoich
bliskich, obawa, że nie będzie się czuł doceniony i kochany, strach, że nie
będzie innych szans. Podzielili się z nami tym samym doświadczeniem, jakie
było udziałem uczniów, doświadczyli lęku prowadzącego do jedynego
miejsca: do zamknięcia.
A kiedy strach ukrywa się w zamknięciu, to zawsze idzie w parze ze swoim
„bliźniakiem”, paraliżem; poczucie, że jest się sparaliżowanym. Jednym z
najgorszych nieszczęść, jakie mogą się przydarzyć w życiu, jest poczucie, że
w tym świecie, w naszych miastach, w naszych wspólnotach nie ma już
przestrzeni, by wzrastać, marzyć, tworzyć, aby dostrzegać perspektywy, a
ostatecznie, aby żyć. Paraliż sprawia, że tracimy smak cieszenia się
spotkaniem, przyjaźnią, smak wspólnych marzeń, podążania razem z
innymi.
Ale jest też w życiu inny, jeszcze bardziej niebezpieczny paraliż, często
trudny do rozpoznania, którego uznanie sporo nas kosztuje. Lubię nazywać
go paraliżem rodzącym się wówczas, gdy mylimy SZCZĘŚCIE z KANAPĄ!
Sądzimy, że abyśmy byli szczęśliwi, potrzebujemy dobrej kanapy. Kanapy,
która pomoże nam żyć wygodnie, spokojnie, całkiem bezpiecznie. Kanapa –
jak te, które są teraz, nowoczesne, łącznie z masażami usypiającymi – które
gwarantują godziny spokoju, żeby nas przenieść w świat gier wideo i
spędzania wielu godzin przed komputerem. Kanapa na wszelkie typy bólu i
strachu. Kanapa sprawiająca, że zostajemy zamknięci w domu, nie trudząc
się ani też nie martwiąc.
„Kanapaszczęście” jest prawdopodobnie cichym paraliżem, który może nas
zniszczyć najbardziej; bo po trochu, nie zdając sobie z tego sprawy, stajemy
się ospali, ogłupiali, otumanieni, podczas gdy inni – może bardziej żywi, ale
nie lepsi – decydują o naszej przyszłości. Z pewnością dla wielu łatwiej i
korzystniej jest mieć młodych ludzi ogłupiałych i otumanionych, mylących
szczęście z kanapą; dla wielu okazuje się to wygodniejsze, niż posiadanie
młodych bystrych, pragnących odpowiedzieć na marzenie Boga i na
wszystkie aspiracje serca.
Prawda jednak jest inna: kochani młodzi, nie przyszliśmy na świat, aby
„wegetować”, aby wygodnie spędzić życie, żeby uczynić z życia kanapę, która
nas uśpi; przeciwnie, przyszliśmy z innego powodu, aby zostawić ślad. To
bardzo smutne, kiedy przechodzimy przez życie nie pozostawiając śladu. A
gdy wybieramy wygodę, myląc szczęście z konsumpcją, wówczas cena, którą
płacimy, jest bardzo i to bardzo wysoka: tracimy wolność.
Właśnie tutaj mamy do czynienia z wielkim paraliżem, kiedy zaczynamy
myśleć, że szczęście jest synonimem wygody, że być szczęśliwym to iść
przez życie w uśpieniu albo narkotycznym odurzeniu, że jedynym
sposobem, aby być szczęśliwym jest trwanie jakby w otępieniu. To pewne, że
narkotyki szkodzą, ale jest wiele innych narkotyków społecznie
akceptowanych, które w ostateczności czynią nas bardzo, a przynajmniej
bardziej zniewolonymi. Jedne i drugie ogałacają nas z naszego największego
dobra: z wolności.
Przyjaciele, Jezus jest Panem ryzyka, tego wychodzenia zawsze „poza”. Jezus
nie jest Panem komfortu, bezpieczeństwa i wygody. Aby pójść za Jezusem,
trzeba mieć trochę odwagi, trzeba zdecydować się na zamianę kanapy na
parę butów, które pomogą ci chodzić po drogach, o jakich ci się nigdy nie
śniło, ani nawet o jakich nie pomyślałeś, po drogach, które mogą otworzyć
nowe horyzonty, nadających się do zarażania radością, tą radością, która
rodzi się z miłości Boga, radością, która pozostawia w twoim sercu każdy
gest, każdą postawę miłosierdzia. Pójść na ulice naśladując „szaleństwo”
naszego Boga, który uczy nas spotykania Go w głodnym, spragnionym,
nagim, chorym, w przyjacielu, który źle skończył, w więźniu, w uchodźcy i w
imigrancie, w człowieku bliskim, który jest samotny. Pójść drogami naszego
Boga, który zaprasza nas, abyśmy byli aktorami politycznymi, ludźmi
myślącymi, animatorami społecznymi. Pobudza nas do myślenia o
gospodarce bardziej solidarnej. We wszystkich środowiskach, w jakich
jesteście, miłość Boga zachęca nas do niesienia Dobrej Nowiny, czyniąc ze
swojego życia dar dla Niego i dla innych.
Możecie mi powiedzieć: Ojcze, ale to nie jest dla wszystkich, to tylko dla
wybranych! Tak, a ci wybrani to ci wszyscy, którzy są gotowi dzielić swoje
życie z innymi. Podobnie, jak Duch Święty przekształcił serca uczniów w
dniu Pięćdziesiątnicy, tak też uczynił z naszymi przyjaciółmi, którzy dzielili
się swoimi świadectwami. Miguel, użyję twoich słów: mówiłeś nam, że w
dniu, kiedy w „Facenda” powierzono ci odpowiedzialność za pomoc w
poprawie funkcjonowania domu, zacząłeś rozumieć, że Bóg czegoś od ciebie
chce. W ten sposób rozpoczęła się transformacja.
Drodzy przyjaciele, jest to tajemnica, do której doświadczenia jesteśmy
powołani wszyscy. Bóg czegoś od ciebie oczekuje, Bóg czegoś od ciebie chce,
Bóg czeka na ciebie. Bóg przychodzi, aby złamać nasze zamknięcia,
przychodzi, aby otworzyć drzwi naszego życia, naszych wizji, naszych
spojrzeń. Bóg przychodzi, aby otworzyć wszystko, co ciebie zamyka.
Zaprasza cię, abyś marzył, chce ci pokazać, że świat, w którym jesteś, może
być inny. Tak to jest: jeśli nie dasz z siebie tego, co w tobie najlepsze, świat
nie będzie inny.
Czasy w których żyjemy nie potrzebują młodych kanapowych, ale młodych
ludzi w butach, najlepiej w butach wyczynowych. Akceptują na boisku
jedynie czołowych graczy, nie ma na nim miejsca dla rezerwowych.
Dzisiejszy świat chce od was, byście byli aktywnymi bohaterami historii, bo
życie jest piękne zawsze wtedy, kiedy chcemy je przeżywać, zawsze wtedy,
gdy chcemy pozostawić ślad. Historia wymaga dziś od nas, byśmy bronili
naszej godności i nie pozwalali, aby inni decydowali o naszej przyszłości.
Pan, jak w dniu Pięćdziesiątnicy, chce dokonać jednego z największych
cudów, jakiego możemy doświadczyć: sprawić, aby twoje ręce, moje ręce,
nasze ręce przekształciły się w znaki pojednania, komunii, tworzenia.
Pragnie On twoich rąk, by nadal budować dzisiejszy świat. Chce go budować
z tobą.
Powiesz mi: Ojcze, ale mam swoje wielkie ograniczenia, jestem
grzesznikiem, co mogę zrobić? Kiedy Pan nas wzywa, nie myśli o tym, kim
jesteśmy, kim byliśmy, co zrobiliśmy lub czego nie zrobiliśmy. Wręcz
przeciwnie: w chwili, kiedy nas wzywa, patrzy na wszystko, co moglibyśmy
zrobić, na całą miłość, jaką jesteśmy w stanie rozsiewać. On zawsze stawia
na przyszłość, na jutro. Jezus kieruje cię ku nowym horyzontom. Dlatego,
przyjaciele, Jezus dziś ciebie zaprasza, wzywa cię, byś zostawił swój ślad w
życiu, ślad, który naznaczyłby historię, który naznaczyłby twoją historię i
historię wielu ludzi.
Współczesne życie mówi nam, że bardzo łatwo skupić uwagę na tym, co nas
dzieli, na tym, co nas rozłącza jednych od drugich. Chcieliby, byśmy
uwierzyli, że zamknąć się w sobie, to najlepszy sposób, by uchronić się od
tego, co wyrządza nam zło. Dzisiaj my, dorośli, potrzebujemy was, byście nas
nauczyli żyć razem w różnorodności, w dialogu, w dzieleniu
wielokulturowości nie jako zagrożenia, lecz jako szansy: miejcie odwagę
nauczyć nas, że łatwiej jest budować mosty, niż wznosić mury!
A wszyscy razem prosimy, abyście od nas żądali kroczenia drogami
braterstwa. Budować mosty: czy wiecie, który z mostów trzeba budować
jako pierwszy? Most, który możemy postawić tu i teraz: uścisk dłoni, podać
sobie ręce. Odwagi! Zróbcie to teraz, tutaj, ten most podstawowy, i podajcie
sobie ręce. To wspaniały most braterski. Oby nauczyli się go stawiać wielcy
ludzie tego świata!… ale nie dla zdjęcia, ale by wciąż budować coraz
wspanialsze mosty. Oby ten ludzki most był zaczynem wielu innych; będzie
trwałym śladem.
Dzisiaj Jezus, który jest drogą, wzywa ciebie do pozostawienia swojego śladu
w historii. On, który jest życiem, zachęca ciebie do zostawienia śladu, który
wypełni życiem twoją historię, a także dzieje wielu innych ludzi. On, który
jest prawdą, zaprasza ciebie do porzucenia dróg separacji, podziału,
bezsensu. Czy pójdziesz? Co twoje ręce i nogi odpowiedzą Panu, który jest
drogą, prawdą i życiem?
BRZEGI, 31 LIPCA 2016 R.
Nie zniechęcajcie się, głoście
nadzieję z uśmiechem!
Nie zatrzymujcie się na powierzchni rzeczy i nie ufajcie
światowym liturgiom pozorów, „makijaży” duszy, aby wydawać
się lepszymi – mówił papież.
Drodzy młodzi, przybyliście do Krakowa na spotkanie z Jezusem. A
Ewangelia mówi nam dziś właśnie o spotkaniu między Jezusem a pewnym
człowiekiem, Zacheuszem, w Jerychu (Łk 19, 1-10). Jezus nie ogranicza się
tam tylko do głoszenia nauki, czy pozdrawiania kogoś, ale – jak mówi
Ewangelista – chce przejeść przez miasto (por. w. 1). Innymi słowy, Jezus
pragnie przybliżyć się do życia każdego człowieka, przebyć do końca naszą
drogę, aby Jego życie i nasze życie spotkały się naprawdę.
W ten sposób dochodzi do najbardziej zaskakującego spotkania, właśnie tego
z Zacheuszem, zwierzchnikiem „celników”, czyli poborców podatkowych.
Zacheusz był więc zamożnym współpracownikiem znienawidzonych
okupantów rzymskich; był wyzyskiwaczem swojego narodu, kimś, kto z
powodu swej złej reputacji nie mógł nawet zbliżyć się do Mistrza. Ale
spotkanie z Jezusem zmienia jego życie, jak to było i może być codziennie w
przypadku każdego z nas. Zacheusz jednak musiał zmierzyć się z pewnymi
przeszkodami, aby spotkać Jezusa: co najmniej trzema. Także i nam mogą
one coś powiedzieć.
Pierwszą z nich jest niska postura: Zacheusz nie mógł zobaczyć Mistrza,
ponieważ był niski. Także i dzisiaj może nam grozić, że będziemy stali z
daleka od Jezusa, bo wydaje się nam, że nie dorastamy, bo mamy niską
opinię o sobie. Jest to wielka pokusa, która dotyczy nie tylko samooceny, ale
dotyka również wiary. Wiara mówi nam bowiem, że jesteśmy „dziećmi
Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy” (1J 3, 1): zostaliśmy stworzeni na Jego
obraz; Jezus nasze człowieczeństwo uczynił swoim a Jego serce nigdy nie
oddzieli się od nas; Duch Święty chce w nas mieszkać; jesteśmy powołani do
wiecznej radości z Bogiem! To jest nasza „postura”, to jest nasza duchowa
tożsamość: jesteśmy umiłowanymi dziećmi Bożymi – zawsze nimi jesteśmy.
Rozumiecie zatem, że brak akceptowania samych siebie, życie w
niezadowoleniu i myślenie w sposób negatywny oznacza brak uznania naszej
najprawdziwszej tożsamości: to jakby odwrócić się w inną stronę, kiedy Bóg
chce, by na mnie spoczęło Jego spojrzenie, i to jakby chcieć zgasić marzenie,
jakie Bóg żywi wobec mnie. Bóg nas miłuje takimi, jakimi jesteśmy, i żaden
grzech, wada czy błąd nie sprawi, by zmienił swoje zdanie.
Dla Jezusa – pokazuje to Ewangelia – nikt nie jest gorszy i daleki, nie ma
człowieka bez znaczenia, ale wszyscy jesteśmy umiłowani i ważni: ty jesteś
ważny! A Bóg liczy na ciebie z powodu tego, kim jesteś, a nie z powodu tego,
co masz: w Jego oczach nic nie znaczy, jak jesteś ubrany, czy jakiego używasz
telefonu komórkowego; dla Niego nie jest ważne, czy podążasz za modą –
liczysz się ty. W Jego oczach jesteś wartościowy, a twoja wartość jest
bezcenna.
Kiedy w życiu zdarza nam się, że mierzymy nisko zamiast wysoko, może
nam pomóc ta wspaniała prawda: Bóg jest wierny w miłości względem nas, a
nawet nieustępliwy. Pomoże nam myśl, że kocha nas bardziej, niż my
kochamy samych siebie, że wierzy w nas bardziej, niż my wierzymy w siebie,
że zawsze nam „kibicuje” jako najbardziej niezłomny z fanów. Zawsze czeka
na nas z nadzieją, nawet gdy zamykamy się w naszych smutkach, ciągle
rozpamiętując doznane krzywdy i przeszłość. Ale przywiązywanie się do
smutku nie jest godne naszej postury duchowej! Jest to w rzeczywistości
jakiś wirus, który zaraża i blokuje wszystko, który zamyka wszelkie drzwi,
który uniemożliwia rozpoczęcie życia na nowo, ponowny start.
Bóg jest jednak nieustępliwy w nadziei: zawsze wierzy, że możemy się
podnieść i nie poddaje się, widząc nas przygaszonych i bez radości. Jesteśmy
bowiem zawsze Jego umiłowanymi dziećmi. Pamiętajmy o tym na początku
każdego dnia. Warto, abyśmy co rana mówili w modlitwie: „Panie, dziękuję
Ci, że mnie kochasz; spraw bym zakochał się w moim życiu!”. Nie w moich
wadach, które muszą być poprawione, ale w życiu, które jest wielkim darem:
jest ono czasem, aby kochać i być kochanym.
Zacheusz miał drugą przeszkodę na drodze do spotkania z Jezusem:
paraliżujący wstyd. Możemy sobie wyobrazić, co się wydarzyło w sercu
Zacheusza, zanim wszedł na sykomorę – musiał stoczyć poważną walkę
wewnętrzną: z jednej strony dobra ciekawość, by poznać Jezusa; a z drugiej
ryzyko strasznej niezręczności. Zacheusz był osobą publiczną; wiedział, że
próbując wspiąć się na drzewo, on, przywódca, człowiek władzy, stanie się
śmiesznym w oczach wszystkich. Niemniej przezwyciężył wstyd, ponieważ
silniejsza była ciekawość Jezusa.
Doświadczyliście, co się dzieje, kiedy jakiś człowiek staje się na tyle
atrakcyjny, by się w nim zakochać: może się wtedy zdarzyć, że chętnie robi
się coś, czego byśmy nigdy w życiu nie zrobili. Coś podobnego zdarzyło się w
sercu Zacheusza, kiedy odczuł, że Jezus jest dla niego tak ważny, że zrobiłby
dla Niego wszystko, ponieważ tylko On mógł go wyciągnąć z ruchomych
piasków grzechu i niezadowolenia. I tak pokonał paraliżujący wstyd. Jak
mówi Ewangelia Zacheusz – „pobiegł naprzód”, „wspiął się”, a potem, kiedy
wezwał go Jezus, „zszedł z pośpiechem” (ww. 4.6.). Zaryzykował i
zaangażował się. Również dla nas jest to tajemnica radości: nie gasić pięknej
ciekawości, ale zaangażować się, aby życie nie było zamknięte w szufladzie.
Przed Jezusem nie można siedzieć, czekając z założonymi rękami; Temu,
który daje nam życie, nie można odpowiedzieć jakąś myślą lub zwykłym
„SMS-em”!
Drodzy młodzi, nie wstydźcie się zanieść Mu wszystkiego, a zwłaszcza
słabości, trudów i grzechów w spowiedzi: On potrafi was zaskoczyć swoim
przebaczeniem i pokojem. Nie bójcie się powiedzieć Mu „tak” z całym
entuzjazmem serca, odpowiedzieć Mu wielkodusznie, pójść za Nim! Nie
dajcie sobie znieczulić duszy, ale dążcie do pięknej miłości, która wymaga
również wyrzeczenia i mocnego „nie” dopingowi sukcesu za wszelką cenę i
narkotykowi myślenia tylko o sobie i swojej wygodzie.
Po niskiej posturze i paraliżującym wstydzie, jest też trzecia przeszkoda,
której Zacheusz musiał stawić czoło, ale już nie w sobie, lecz wokół siebie. To
szemrzący tłum, który najpierw go blokował, a później krytykował: Jezus nie
powinien wchodzić do jego domu, do domu grzesznika! Jakże trudno jest
naprawdę przyjąć Jezusa, jak trudno zaakceptować „Boga bogatego w
miłosierdzie” (Ef 2, 4). Mogą wam stawiać przeszkody, starając się, byście
uwierzyli, że Bóg jest daleki, surowy i niezbyt czuły, dobry dla dobrych a zły
wobec złych. Tymczasem nasz Ojciec „sprawia, że słońce Jego wschodzi nad
złymi i nad dobrymi” (Mt 5, 45) i zachęca nas do prawdziwej odwagi: byśmy
byli silniejsi niż zło, kochając wszystkich, nawet naszych nieprzyjaciół.
Mogą się z was śmiać, bo wierzycie w łagodną i pokorną moc miłosierdzia.
Nie bójcie się, ale pomyślcie o słowach tych dni: „Błogosławieni miłosierni,
albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5, 7). Mogą was osądzać, że jesteście
marzycielami, bo wierzycie w nową ludzkość, która nie godzi się na
nienawiść między narodami, nie postrzega granic krajów jako przeszkody i
zachowuje swoje tradycje bez egoizmu i resentymentów. Nie zniechęcajcie
się: z waszym uśmiechem i otwartymi ramionami głosicie nadzieję i
jesteście błogosławieństwem dla jednej rodziny ludzkiej, którą tutaj tak
dobrze reprezentujecie!
Tego dnia tłum osądził Zacheusza, spojrzał na niego z góry; Jezus
przeciwnie, dokonał czegoś odwrotnego: spojrzał w górę na niego (w. 5).
Spojrzenie Jezusa wykracza poza wady i widzi osobę; nie zatrzymuje się na
złu z przeszłości, ale przewiduje dobro w przyszłości; nie godzi się na
zamknięcia, ale poszukuje drogi jedności i komunii; pośród wszystkich, nie
zatrzymuje się na pozorach, ale patrzy na serce. Z tym spojrzeniem Jezusa
możecie sprawiać rozwój innej ludzkości, nie czekając na oklaski, ale
poszukując dobra dla niego samego, ciesząc się, że zachowaliście czyste
serce i pokojowo walczycie o uczciwość i sprawiedliwość. Nie zatrzymujcie
się na powierzchni rzeczy i nie ufajcie światowym liturgiom pozorów,
„makijaży” duszy, aby wydawać się lepszymi. Natomiast dobrze zainstalujcie
połączenie bardziej stabilne, serce, które niestrudzenie widzi i przekazuje
dobro. I tę radość, którą darmo otrzymaliście od Boga, darmo dawajcie (por.
Mt 10, 8), bo wielu na nią czeka!
Posłuchajmy wreszcie słów Jezusa do Zacheusza, które zdają się być
wypowiedziane właśnie do nas dzisiaj: „Zejdź prędko, albowiem dziś muszę
się zatrzymać w twoim domu” (w. 5). Jezus kieruje dziś do ciebie to samo
zaproszenie: „Dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Moglibyśmy
powiedzieć, że Światowy Dzień Młodzieży, rozpoczyna się dziś i trwać
będzie jutro, w domu, bo od teraz to tam Jezus chce ciebie spotykać.
Pan nie chce zostać tylko w tym pięknym mieście albo w miłych
wspomnieniach, ale chce przyjść do twego domu, być obecnym w twoim
codziennym życiu: w nauce, studiach i pierwszych latach pracy,
przyjaźniach i uczuciach, planach i marzeniach. Jakże się to Jemu podoba,
aby to wszystko było Mu zaniesione w modlitwie! Jakże bardzo ufa, że
pośród wszystkich codziennych kontaktów i czatów na pierwszym miejscu
będzie złota nić modlitwy! Jakże bardzo pragnie, aby Jego Słowo
przemawiało do każdego twego dnia, aby Jego Ewangelia stała się twoją i
była twoim „nawigatorem” na drogach życia.
Jezus, prosząc, by mógł przyjść do twego domu, jak to uczynił w przypadku
Zacheusza, wzywa ciebie po imieniu. Twoje imię jest Mu drogie. Imię
Zacheusza w języku owego czasu przywołało pamięć Boga. Zaufajcie pamięci
Boga. Jego pamięć nie jest „twardym dyskiem”, który rejestruje i zapisuje
wszystkie nasze dane, ale czułym współczującym sercem, które cieszy się
trwale usuwając wszelkie nasze ślady zła.
Spróbujmy teraz także i my naśladować wierną pamięć Boga i strzec dobra,
które otrzymaliśmy w tych dniach. W milczeniu wspominajmy to spotkanie,
podtrzymujmy pamięć obecności Boga i Jego Słowa, rozbudzajmy w sobie
głos Jezusa, który wzywa nas po imieniu. W ten sposób pomódlmy się w
milczeniu, wspominając, dziękując Panu, który tutaj zechciał się z nami
spotkać