Streszczenie piątego rozdziału "Chłopców z placu broni".

Był ciepły marcowy dzień, kiedy za kwadrans pierwsza w bezbarwnym płomieniu palnika Bunsena pojawiła się szmaragdowa smuga. W tej samej chwili na sąsiednim podwórku rozległy się dźwięki katarynki. Napięcie oczekiwania na wynik eksperymentu wyraźnie opadło. Kilku chłopców roześmiało się wesoło. Większość uczniów z niecierpliwością wpatrywała się we wskazówkę zegara na wieży kościelnej, która powoli zmierzała ku cyfrze dwanaście. Kilka osób zaczęło porządkować książki, inni starannie wycierali stalówki. Boka zakręcił kieszonkowy kałamarz, Czele zbierał kartki, które zastępowały mu podręczniki. Czonakosz ziewał potężnie, a Weiss wysypywał z kieszeni okruchy rogala. Gereb szurał niecierpliwie nogami. Barabasz ułożył książki na ceratowej płachcie i ściągnął je paskiem. Uczniowie gorączkowo przygotowywali się do opuszczenia szkoły i jedynie nauczyciel zdawał się nie zauważać, że za pięć minut kończy się lekcja.
Popatrzył łagodnym wzrokiem na klasę, pytając, co się stało. Wszyscy zamarli, nie odpowiadając, więc kazał Czemgeyowi zamknąć okno. W tej samej chwili Czonakosz wychylił się z ławki w stronę Nemeczka i szepnął ostrzegawczo. Nemeczek dostrzegł zwiniętą kulkę papieru, toczącą się po podłodze. Podniósł ją i przekazał Boce. Boka rozwinął kartkę i przeczytał: „Dziś o trzeciej zbiórka na Placu. Wybieramy przewodniczącego. Ogłosić”. Wybiła pierwsza. Nauczyciel zadał pracę domową i przeszedł do pracowni przyrodniczej. Uczniowie niemal natychmiast opuścili klasę. Przed bramą szkoły tłum chłopców podzielił się na dwie grupy. Jedna ruszyła w prawo, druga – w lewo. Wszyscy zmęczeni i głodni kroczyli ulicami, kłaniając się nauczycielom. Powoli ożywiali się, zanurzając się w hałasie miasta.

W bramie domu, sąsiadującego ze szkołą, Czele targował się ze sprzedawcą łakoci, który nieoczekiwanie podniósł ceny słodyczy. Do tej pory podstawową ceną wszystkiego, co można było kupić na straganie, był jeden grajcar. Włoch wykazał się dużym zmysłem handlowym i podniósł ceny, ponieważ dowiedział się, że może zostać przepędzony z bramy i chciał w ten sposób odbić straty, jakie poniesie. Gereb zasugerował Czelemu, by uderzył kapeluszem w stragan. Chłopiec zdjął kapelusz i popatrzył na niego z żalem. Największy elegant w szkole nie chciał, by kolega pomyślał, że tchórzy. Zaproponował, że posłuży się kapeluszem Gereba. Urażony Gereb uznał, że sam to zrobi. W chwili, kiedy unosił rękę, ktoś go powstrzymał. Chłopak odwrócił się i ujrzał Bokę. Opanował się z trudem i nałożył kapelusz na głowę. Boka szepnął, że to, co chciał zrobić, nie miało najmniejszego sensu. Ruszyli przed siebie, zostawiając przy kramiku Czelego, który z rezygnacją kupił chałwę za dwa grajcary i pędem ruszył za przyjaciółmi. Ująwszy się pod ręce, skręcili w stronę ulicy Soroksari. W środku szedł Boka, tłumacząc coś rozważnie chłopcom.
W uliczce Kóztelek czekali na nich Czonakosz i Nemeczek. Na ich widok Czonakosz gwizdnął przeciągle. Gdy podeszli bliżej, poinformował ich, że poprzedniego dnia w przylegającym do muzeum ogrodzie bracia Pastorowie znów robili „einstand”. Słowo to w mowie dzieci budapeszteńskich oznaczało przemoc i stan wojenny. Po chwili milczenia wybuchnął Gereb, mówiąc, że tak dłużej być nie może i powinni zacząć działać. Boka z powagą zwrócił się do Nemeczka, wypytując go o całe zajście. Chłopiec, czując, że skupia na sobie uwagę kolegów, którzy do tej pory traktowali go jak powietrze, zaczął opowiadać o wydarzeniach w ogrodzie.Po obiedzie on, Weiss, Rychter, Kolnay i Barabasz poszli do ogrodu, aby zagrać w kulki. Nagle Rychter dostrzegł zbliżających się braci Pastorów. Przez chwilę stali i przyglądali się ich grze. Nemeczek wygrał wszystkie kulki i chciał je zebrać, kiedy młodszy z braci zagrodził mu drogę i krzyknął: einstand! Kolnay i Barabasz natychmiast uciekli. Nemeczek próbował protestować, ale starszy z braci schował kulki do kieszeni, a młodszy chwycił go za kurtkę, pytając, czy nie słyszał, co powiedzieli. Po chwili obaj odeszli bez słowa. Relacja ta zdenerwowała chłopców. Boka po namyśle odparł, że tym razem nie mogą darować takiej niesprawiedliwości. Uznał, że należy omówić sprawę na popołudniowym spotkaniu. Ruszyli do domów, czując, że stanie się coś niezwykłego. Czonakosz i Nemeczek zatrzymali się przy jednym z piwnicznych okienek fabryki tytoniu. Napchali sobie tytoniowego pyłu do nosów i pobiegli uliczką, kichając i śmiejąc się. Na chwilę zapomnieli o przykrym wydarzeniu w ogrodzie.

II.

Plac Broni był dla chłopców miejscem wolności i pełnej swobody. Z jednej strony ogrodzony był rozwalającym się płotem, z drugiej stały szare kamienice. Dziś w tym miejscu przy ulicy Pawła stoi czteropiętrowa kamienica, a jej lokatorzy nie mają pojęcia, że właśnie na tym skrawku ziemi znajdował się słynny Plan Broni, będący dla garstki uczniów symbolem ich młodości. Wówczas plac był pusty, lecz na tyłach znajdowało się miejsce, które czyniło go niezwykle atrakcyjnym. Zaczynał się tam drugi plac, wydzierżawiony przez zarząd tartaku na skład drewna. Pomiędzy polanami, ułożonymi w sągi, powstał labirynt uliczek, które wiodły na placyk z niewielkim budynkiem tartaku parowego. Wokół domku stały zawsze duże wozy, czekające na załadunek drewna. Przed tartakiem, w skleconej z desek budce, mieszkał stróż, Słowak Jano. Dla chłopców z miasta było to najpiękniejsze miejsce zabaw, które kojarzyło im się z amerykańską prerią. Skład drewna zamieniali na miasteczko na Dzikim Zachodzie, a fortece i twierdze, budowane na szczytach sągów przemieniły go w prawdziwy Plac Broni.
Fortece budowali Czonakosz i Nemeczek. Każda z nich miała kapitana, porucznika i podporucznika, którzy stanowili armię. Ku rozpaczy chłopców był tylko jeden szeregowiec. Funkcję tę pełnił Nemeczek. Szeregowiec musiał salutować na widok żołnierzy, którzy strofowali go za każdy błąd. Chłopiec podporządkowywał się rozkazom z radością i przyjemnością. Tego dnia o wpół do trzeciej na Placu Broni nie było nikogo, a przed budką na derce spał Słowak. Kilka minut później pojawił się Nemeczek. Dokładnie zamknął furtkę od ulicy Pawła i zaczął żuć skórkę od chleba. Usiadłszy na kamieniu, czekał na pozostałych kolegów. Przeczuwał, że dzisiejsze spotkanie będzie bardzo ciekawe i był dumny z faktu, iż należy do słynnej paczki, zwanej Związkiem Chłopców z Placu Broni.
Po jakimś czasie zaczął przechadzać się pomiędzy sągami i natknął się na czarnego psa, należącego do stróża. Zwierzę, szczekając, pobiegło dalej, więc Nemeczek ruszył za nim. Pies zatrzymał się przy twierdzy i zaczął gwałtownie ujadać. Chłopiec spojrzał w górę i widząc, że ktoś porusza się wśród polan, zaczął się wspinać po wystających kłodach. Nagle obok chorągiewki, wywieszonej na murze obronnym, dostrzegł Feriego Acza, wodza chłopaków z Ogrodu Botanicznego i największego wroga Chłopców z Placu Broni. Feri uśmiechał się szyderczo, wołając, by Nemeczek nie bał się. Chłopiec w popłochu zsunął się ze sterty i zaczął uciekać. Szybko dotarł na Plac i obejrzał się. Twierdza był już pusta, lecz zniknęła również czerwono-zielona chorągiewka, uszyta przez siostrę Czelego.

Po paru minutach Nemeczek usłyszał czterokrotne pukanie do furtki i odetchnął z ulgą. Otworzył wejście, wpuszczając na plac Bokę, Czelego i Gereba. Zasalutował, a następnie opowiedział kolegom o wizycie Feriego. Oburzeni chłopcy ruszyli w stronę fortecy. Jedynie Boka zachował zimną krew i poprosił Czelego, by siostra uszyła kolejną chorągiewkę. Czele wyjaśnił, że nie mają już zielonego płótna, więc Boka kazał zastąpić go białym, ogłaszając, że od tego dnia ich barwy będą biało-czerwone. Wkrótce zjawili się Czonakosz, Weiss, Kende, Kolnay i jeszcze kilku chłopców. Na widok Boki zasalutowali, oddając honory należne kapitanowi. Kolnay zameldował, że furtka była otwarta, co było niezgodne z regulaminem. Nemeczek dodał, że to Boka wszedł ostatni na plac. Chłopak z powagą przyznał mu rację i kazał, aby Gereb wpisał jego nazwisko do czarnej księgi. Postawa dowódcy, który sam wymierzył sobie sprawiedliwość, spodobała się pozostałym chłopcom. Boka spojrzał na Kolnaya, skrytykował go za donosicielstwo i kazał zapisać to w notesie. Nemeczek, stojący w tyłu, zaczął tańczyć z radości czardasza, ciesząc się, że tym razem to nie jego nazwisko znalazło się w czarnej księdze. Do tej pory tylko on figurował w złowieszczym notesie i zawsze był osądzany.
Rozpoczęła się narada. Wszyscy, oburzeni zachowaniem Feriego, otoczyli Nemeczka, wypytując go o szczegóły spotkania. Chłopiec opowiedział, że Acze odezwał się do niego, pytając, czy się nie boi, a potem zszedł i uciekł. To drobne kłamstwo miało podkreślić jego niesłychaną odwagę, lecz Gereb uznał, że to mało prawdopodobne, by Feri przestraszył się małego Nemeczka. Chłopcy roześmieli się, a Nemeczek, zbity z tropu, wzruszył ramionami. Boka wystąpił na środek i oznajmił, że należy wybrać przewodniczącego, który będzie miał nieograniczoną władzę. Podejrzewał, że z powodu bezczelności Acze dojdzie do wojny. Rozkazał, aby Nemeczek rozdał kartki, na których każdy zapisze nazwisko swego kandydata. Tymczasem Nemeczek, ściskając w dłoni karteluszki, wystąpił kilka kroków naprzód i stanął na baczność. Drżącym głosem oznajmił, że dłużej nie powinien być szeregowcem, ponieważ wszyscy poza nim już awansowali. Rozgoryczony niesprawiedliwością, zaczął płakać. Czele natychmiast zaproponował, aby wykluczyć chłopca ze związku. Pozostali chłopcy, widząc łzy malca, roześmiali się. Boka spojrzał na Nemeczka, upominając go, by przestał płakać. Obiecał, że jeśli będzie się dobrze sprawował, to w maju awansuje na oficera. Chłopiec, pochlipując, zrozumiał, że na razie musi zrezygnować z awansu na oficera.
Przystąpiono do głosowania. Nemeczek zebrał wszystkie karteczki do kapelusza Czelego. Boka zaczął odczytywać nazwiska z kolejnych głosów, po czym oddawał kartkę Gerebowi. W sumie Janosz Boka otrzymał jedenaście głosów, a Deżo Gereb – trzy. Gereb uśmiechnął się z zakłopotaniem, choć był zadowolony z wyróżnienia. Boka zastanawiał się, którzy z chłopców oddali głos na Gereba, lecz po chwili pogodził się z zaistniałą sytuacją, która sprawiła mu przykrość. Chłopcy zaczęli wiwatować na cześć nowego przewodniczącego. Boka poprosił o spokój. Oznajmił, że muszą zdać sobie sprawę z tego, iż mogą stracić plac. Zapewnił, że nigdy nie oddadzą tego miejsca i zawsze będą go bronić. Chłopcy rozejrzeli się po ukochanym miejscu zabaw i zakrzyknęli: „Niech żyje Plac!”. Przewodniczący uznał, że muszą uprzedzić wroga i sami pójdą do Ogrodu Botanicznego. Jego pomysł został przyjęty z entuzjazmem. Po części oficjalnej narady chłopcy zaczęli grać w palanta. Boka podszedł do Gereba, mówiąc, że dostał trzy głosy. Deżo potwierdził to z dumą i twardo spojrzał w oczy kolegi.

III.

Nazajutrz po południu Boka zebrał chłopców, by przedstawić im plan działania. Postanowił wraz z dwoma najodważniejszymi kolegami przedostać się do Ogrodu Botanicznego i pozostawić tam kartkę z czerwonego papieru, na której było napisane: „TU BYLI CHŁOPCY Z PLACU BRONI”. Czyn ten miał wykazać, że nie boją się grupy Feriego Acza i mają odwagę wkroczyć na ich teren, kiedy są na wyspie. Nemeczek odważnie wystąpił naprzód, zapewniając, że chętnie dołączy do przewodniczącego. Obok niego stanął Czonakosz. Boka spojrzał na Czelego, który ze smutkiem wyjaśnił, że musi wracać do domu. Nagle przypomniał sobie o nieobecności Gereba na zajęciach ze stenografii. Czele odparł, że Gereb wracał z nim po lekcjach ze szkoły. Zachowanie Deża zaniepokoiło Janosza. Było dziwnie podejrzane i najwyraźniej chłopiec zdał sobie sprawę z faktu, że dopóki Boka będzie należał do ich grupy, on nigdy nie wysunie się na pierwsze miejsce w związku. Gereb uważał się za lepszego i bardziej odpowiedniego na przywódcę.
Zamyślony Janosz, ruszył z Nemeczkiem i Czonakoszem do Ogrodu Botanicznego. Zapadł zmierzch, kiedy dotarli na miejsce. Z bijącymi sercami przedostali się przez mur. Czonakosz wdrapał się na akację i wypatrzył dwie postacie, stojące na mostku. Przykucnęli za krzaczkiem, zastanawiając się, co robić dalej. Boka zdecydował, że należy przedostać się do ruin zamku. Zaczęli czołgać się, kiedy rozległ się przeciągły gwizd. Przestraszeni, że ich obecność została odkryta, padli na trawę. Kiedy nikt się nie zjawił, domyślili się, że był to sygnał do zmiany warty. Ponownie ruszyli w stronę wzgórza. Szybko dotarli do ruin zamku i Boka zalecił ostrożność. W oddali usłyszeli czyjeś kroki, zmierzające w ich stronę. Przestraszeni zamarli, a Nemeczek zaczął powtarzać płaczliwym głosem, że chce iść do domu. Jego zachowanie rozgniewało Janosza, który rozkazał mu natychmiast skryć się w trawie. Po chwili okazało się, że to stróż Ogrodu Botanicznego. Chłopcy odetchnęli z ulgą, lecz przezornie ukryli się w ruinach zamku. Boka rozejrzał się z uwagą po kryjówce i podniósł z ziemi przedmiot, przypominający kształtem indiański tomahawk. Po chwili znaleźli jeszcze siedem toporków, wystruganych z drewna. Czonakosz zaproponował, by zabrali broń jako łup wojenny, lecz Janosz uznał, że byłaby to zwykła kradzież. Rozrzucili tomahawki po pomieszczeniu, aby zaznaczyć w ten sposób swoją obecność i wdrapali się na szczyt wzgórza. Boka wyciągnął z kieszeni małą lornetkę. W oddali dostrzegli wysepkę, a na niej niewielki, świecący punkcik, który poruszał się. Boka przyglądał się postaci z latarką z rosnącym niedowierzaniem. Nie chciał jednak powiedzieć kolegom, kto to był, dopóki nie upewni się. Ze smutkiem przyznał, że był to ktoś z ich związku.
Gnani ciekawością dotarli do brzegów stawu i dostrzegli łódkę, ukrytą w sitowiu. Przedostali się na wyspę i natychmiast ukryli się w krzakach. Boka rozkazał, by Czonakosz został przy łodzi, a sam w towarzystwie Nemeczka ruszył wzdłuż brzegu. W końcu dotarli do zarośli, za którymi ujrzeli oddział czerwonych koszul, zebrany na polanie. Obok Feriego Acza siedział ktoś, kto nie miał na sobie czerwonej koszuli. Ze smutkiem rozpoznali Gereba, który opowiadał, w jaki sposób można dostać się na Plac Broni. Z rozmowy wywnioskowali, że czerwone koszule chcą przejąć ich Plac. Gereb obiecał, że zostawi otwartą furtkę. Feri przystał na jego pomysł, zadowolony, że będą mogli wypowiedzieć wojnę zgodną z regułami. Jeden z braci Pastorów wyjaśnił, że chcą zająć Plac, ponieważ nie mają gdzie grać w palanta. Nemeczek poczuł, że serce ściska mu się z żalu. Słysząc zdradę Gereba, rozpłakał się. Czerwoni podnieśli się na znak dany przez ich dowódcę i cała grupa ruszyła w głąb wyspy. Gereb poszedł z nimi. Boka wyciągnął kartkę papieru i przytwierdził ją do rozłożystego drzewa, po czym zdmuchnął świecę w latarni.
Po chwili razem z Nemczkiem dobiegli do łodzi i zepchnęli ją za wodę. Tymczasem na polanę wrócili czerwoni, zapalili latarnię i dostrzegli kartkę na drzewie. Feri zaczął wydawać rozkazy, lecz chłopcom z Placu Broni udało się już dotrzeć na brzeg stawu. Uciekając przed pościgiem, schronili się w oranżerii. Ledwie zdążyli ukryć się do pomieszczenia wkroczyli czerwoni. Pościg ruszył dalej i Boka, Nemeczek oraz Czonakosz zdołali dotrzeć do ogrodzenia. Wdrapali się na akację, podczas gdy przeciwnicy rzucili się w pogoń za jakimiś chłopcami, idącymi ulicą. Chłopcy z Placu Broni z ulgą przeskoczyli przez płot. Zdecydowali, że przemoczony Nemeczek pojedzie do domu tramwajem. Boka zatrzymał się na chwilę, rozmyślając o zdradzie Gereba. Czonakosz, który nic nie wiedział, gwizdnął radośnie i ruszył w przyjacielem w stronę miasta.

IV.

Następnego dnia po skończonych lekcjach chłopcy z Placu Broni patrzyli na Bokę, oczekując poleceń. Po południu na Placu miała odbyć się zbiórka, podczas której zwiadowcy mieli zdać raport z wyprawy do Ogrodu Botanicznego. Wszyscy byli ciekawi szczegółów, lecz Boka milczał jak zaklęty. Czonakosz z kolei opowiadał jakieś niewiarygodne historie, a Nemeczek na wszelkie pytania odpowiadał, że nic nie może powiedzieć. Malec czuł się kimś ważnym, a pozostali byli przekonani, że wkrótce zostanie awansowany na oficera. Tego dnia stało się jednak coś nieoczekiwanego. Profesor Rac zatrzymał się przy katedrze i zanim uczniowie zaczęli opuszczać klasę, odczytał kilka nazwisk z wyjętej z kieszeni karteczki. Poprosił, aby wymienieni uczniowie zgłosili się do pokoju nauczycielskiego i wyszedł, nic nie wyjaśniając. Tak się złożyło, że były to nazwiska chłopców z Placu Broni. Boka poinformował kolegów, że ze względu na nieprzewidziane okoliczności, spotkanie odbędzie się o trzeciej.
Z ponurymi minami ruszyli do pokoju nauczycielskiego, w którym zastali tylko profesora Raca. Mężczyzna poinformował ich, że dowiedział się, iż założyli stowarzyszenie, które nazwali Związkiem Kitowców. Osoba, która przekazała mu tę wiadomość, wręczyła mu również listę z nazwiskami członków. Chłopcy nic nie odpowiedzieli. Stali z opuszczonymi głowami, co jedynie potwierdzało oskarżenie. Po chwili profesor ustalił, że założycielem stowarzyszenia był Weiss i to do niego skierował kolejne pytania. Rac spytał, skąd się wzięła nazwa grupy. W odpowiedzi chłopiec wyciągnął z kieszeni dużą bryłę kitu i wyjaśnił, że to związkowy kit, który został mu powierzony na przechowanie. Potem przyznał się, że zgodnie ze statusem związku jako prezes był zobowiązany do codziennego przeżuwania kitu. Rozpłakał się, a nauczyciel surowo spojrzał na Kolnaya. Chłopiec zaczął opowiadać, że najpierw on żuł kit, który pewnego dnia przyniósł Weiss. Kolejną porcję zdobył sam. Wkrótce obaj chłopcy głośno płakali, a ich łzy nieco wzruszyły profesora. Wówczas Czele oświadczył, że on również zdobył kit dla związku, wydłubując go z pojemniczka do kąpieli dla kanarka. Rac pogroził mu palcem i zwrócił się do Kolnaya. Chłopiec, pochlipując, wyjaśnił, że część kitu zakupili za pieniądze, które zdołali zebrać, a część wydłubał z okien Parceli Urzędniczych. Nauczyciel kazał, aby Kolnay oddał wszystkie pieniądze związku. Chłopiec posłusznie wyjął monety z kieszeni, tłumacząc, że wpłacali składki dla zasady. Rychter przyznał, że ukradł znaczek skarbowy swojemu ojcu i został za to surowo ukarany. Potem nauczyciel zaczął wypytywać Barabasza, który był strażnikiem pieczęci związku. Chłopiec posłusznie oddał gumową pieczątkę z napisem: „Związek Kitowców, Budapeszt, 1889”, którą profesor obejrzał, tłumiąc uśmiech.
Kiedy mężczyzna schował pieczątkę do kieszeni, Barabasz zaprotestował, wyjaśniając, że złożył uroczystą przysięgę, iż raczej odda życie niż pozwoli sobie odebrać pieczęć. Uznał, że w takim przypadku Czele powinien oddać chorągiew. Czele z niechęcią wyciągnął z kieszeni malutką chorągiewkę na kawałku drutu, którą wykonała jego siostra. Chłopcy zaczęli spierać się, lecz profesor uciszył ich, oznajmiając, że związek ulega natychmiastowemu rozwiązaniu, wszyscy jego członkowie maja obniżony stopień z zachowania, a Weiss, jako prezes, będzie miał ocenę niższą o dwa stopnie. Kazał uczniom wrócić do domów, rekwirując bryłę kitu. Wówczas wystąpił Lesik i wyjął z ust kawałek kitu, doklejając go do leżącej na stole bryły.Chłopcy opuścili pokój nauczycielski. Kolnay ze smutkiem zrelacjonował rozmowę z profesorem czekającemu na korytarzowi Boce. Boka odetchnął z ulgą, ponieważ obawiał się, że ktoś zdradził Plac Broni. Podszedł do nich Nemeczek i z dumą pokazał kawałek kitu, który właśnie wydrapał z okna. Weiss z radością stwierdził, że skoro mają kit, to ich związek nadal istnieje. Z radością wybiegli ze szkoły. Jedynie Boka szedł za nimi powoli i samotnie. Nieustannie myślał o zdradzie Gereba. Przed trzecią wszyscy chłopcy zebrali się na Placu Broni. Weiss z powagą otworzył walne zebranie. Kolnay uważał, że należy utrzymać związek wbrew zakazowi nauczyciela. Innego zdania był Barabasz, który uznał, że nie ma ochoty dłużej żuć kitu. Nemeczek poprosił o głos, lecz nagle zamilkł, ponieważ ujrzał Gereba, który skradał się w kierunku budki stróża. Pamiętając wydarzenia poprzedniego dnia, postanowił śledzić zdrajcę. Szybko opuścił zebranie, tłumacząc, że ma coś ważnego do załatwienia i popędził w stronę chatki, by dotrzeć do niej przed kolegą.
Jan siedział na ławeczce i palił fajkę nabitą końcówkami cygar, które przynosili mu chłopcy. Gereb podszedł do niego, a Nemeczek wczołgał się na dach budki, by lepiej słyszeć rozmowę. Gereb przyjaźnie przywitał się ze Słowakiem i podał mu trzy całe cygara. Poprosił Jana, by weszli do budynku, obiecując, że dostanie więcej cygar. Nemeczek pomyślał, że widocznie sprawa jest poważna i przycisnął ucho do jednej ze spróchniałych desek. Gereb zaproponował stróżowi więcej cygar za przepędzenie z Placu Broni chłopców. Zapewnił, że chcą tu przyjść inni chłopcy, którzy będą płacili za prawo do zabawy na placu cygarami i pieniędzmi. Obietnica zapłaty ostatecznie przekonała Jana.

Po chwili Gereb opuścił budkę, a Nemeczek popędził do kolegów. Czuł, że losy Placu znajdują się w jego rękach. Chciał jak najszybciej porozmawiać z Boką, lecz okazało się, że Janosz jeszcze nie przyszedł. Ruszył więc do domu Boki, kiedy usłyszał rozkaz Weissa, by się zatrzymał. Chłopiec stanął posłusznie na baczność. Weiss poinformował go, że Związek Kitowców będzie działał jako tajna organizacja, a na prezesa wybrano Kolnaya. Nemeczek dostrzegł Gereba, skradającego się wśród sągów. Zignorował Weissa, który chciał, by złożyli uroczystą przysięgę, i wybiegł na ulicę. Jego zachowanie zaskoczyło kolegów, którzy uznali, że Erno Nemeczek jest tchórzem i zdrajcą i natychmiast wykluczyli go ze związku. Tymczasem Nemeczek pobiegł do domu Boki i w bramie zderzył się z Janoszem. Opowiedział mu o kolejnej zdradzie Gereba i razem ruszyli na Plac Broni.
W pewnej chwili musieli zatrzymać się, ponieważ Nemeczek zaczął gwałtownie kasłać. Wyjaśnił, że przeziębił się, kiedy wpadł do stawu w Ogrodzie Botanicznym. Z daleka ujrzeli Gereba, który pośpiesznie opuszczał Plac. Boka zawołał Deżo, który spojrzał w ich stronę i zaśmiawszy się szyderczo, pobiegł w przeciwną stronę. Zaskoczeni, powoli ruszyli na Plac Broni. W oddali słyszeli głosy kolegów, grających w piłkę i zupełnie nieświadomych tego, że właśnie tracili ukochane miejsce zabaw. Nemeczek spojrzał na niego, pewien, że Boka znajdzie jakieś rozwiązanie. Po raz pierwszy ujrzał w oczach kolegi łzy i usłyszał pytanie, co mają teraz zrobić.
V.

Dwa dni później wartownicy na mostku w Ogrodzie Botanicznym oddali honory zbliżającemu się dowódcy. Na polance zebrali się już wszyscy chłopcy, należący do czerwonych koszul. Feri Acz rozkazał, aby zapalono latarnię i rozpoczął zebranie. Sebenicz zameldował, że zniknęła czerwono-zielona chorągiew, którą Feri zdobył na Placu Broni. Był przekonany, że ktoś zakradł się do zbrojowni, ponieważ poprzedniego wieczoru wysypał piaskiem wnętrze ruin i zostały na nim ślady stóp, prowadzące prosto do miejsca, gdzie ukryta była chorągiewka. Dowódca uznał, że ktoś z Placu Broni wtargnął do arsenału. Gereb, który był ich szpiegiem, nic nie wiedział na ten temat. Acz oznajmił, że zostali upokorzeni przez rywali, którzy podczas ich bytności na wyspie zdołali przedrzeć się i wywiesić na drzewie czerwoną kartkę. Postanowił przesunąć termin zajęcia placu, dopóki Gereb nie zbada dokładnie terenu.

Gereb wstał, by złożyć raport. Zmieszany, poinformował, iż najlepiej byłoby przejąć Plac Broni bez walki i dlatego przekupił stróża, by przepędził stamtąd chłopców. Feri spojrzał na niego tak groźnie, że chłopiec opuścił głowę. Oświadczył, że czerwone koszule nigdy nie dopuszczą do podstępów i nie będę nikogo przekupywać. Przestraszony Gereb zapewnił, że nie jest tchórzem. Acz zdecydował, że Gereb musi złożyć przysięgę i otrzyma stopień podporucznika. Na następny dzień wyznaczył termin natarcia i zajęcia fortec na Placu Broni. Wszyscy zerwali się ze swoich miejsc i zaczęli wiwatować na cześć dowódcy. Feri uciszył ich i spytał Gereba, czy chłopcy z Placu Broni podejrzewają go o zdradę. Chłopiec odparł, że nikt nie mógł rozpoznać go w ciemnościach i będzie mógł spokojnie iść na zebranie. Był przekonany, że nawet jeśli ktoś coś podejrzewa, to i tak się nie odezwie, ponieważ wszyscy się go boją. W tej samej chwili rozległ się dźwięczny głos, który zakrzyknął, że to nieprawda. Z drzewa zsunął się jasnowłosy chłopiec i z godnością spojrzał na czerwone koszule.
Zaskoczeni jego obecnością, nie odezwali się ani słowem. Pobladły ze strachu Gereb rozpoznał Nemeczka, który oznajmił, że zabrał chorągiewkę. Podsłuchał całą naradę, lecz kiedy zdrajca zarzucił jego kolegom tchórzostwo, nie mógł w milczeniu wysłuchiwać tak oczerniającego kłamstwa. Przeciwnicy spoglądali z podziwem na tego jasnowłosego malca, który z podniesioną głową zaciskał w dłoni odzyskaną chorągiewkę. Pierwsi zimną krew odzyskali bracia Pastorowie. Podeszli do Nemeczka i chcieli wykręcić mu ręce, lecz powstrzymał ich Feri, który zwrócił się do malca, mówiąc, że jest odważny i zaproponował mu wstąpienie do czerwonych koszul. Chłopiec potrząsnął energicznie głową i odparł hardo, że nigdy tego nie zrobi. Acz uśmiechnął się, odwracając się plecami do Nemeczka. Pozwolił, aby Pastorowie odebrali chłopcu chorągiewkę, a potem kazał, aby wykąpali Nemeczka. Pomysł dowódcy wywołał śmiech pozostałych chłopców. Jedynie malec stał z poważną miną. Od kilku dni był przeziębiony i matka zabroniła mu dziś wychodzić z domu, lecz wymknął się, by podsłuchać plany czerwonych koszul.
W milczeniu i bez oporu dał się podprowadzić do stawu i zanurzyć w wodzie. Pozostali skakali z radości, a Nemeczek, stojący po szyję w stawie, spoglądał na nich ze smutkiem. Wreszcie Pastorowie puścili go i mógł wyjść na brzeg. Ze spokojem wysłuchał kpin. Nagle podszedł do niego Gereb i szczerząc zęby w uśmiechu, spytał, czy było mu dobrze. Malec odparł, że było mu lepiej niż Gerebowi, który stał na brzegu i wyśmiewał się ze słabszego. Nie chciał mieć nic wspólnego z czerwonymi koszulami i nie bał się ich. Zapewnił, że chłopcy z Placu Broni nie pozwolą odebrać sobie miejsca zabaw. Nazwał zdrajcą Gereba, który przestał się śmiać. Zapadła cisza. Nemeczek powoli ruszył w stronę mostku, a chłopcy patrzyli na niego ze świadomością, że jest on małym bohaterem, zasługującym na miano prawdziwego mężczyzny.

Ciszę rozdarł głos Feriego, który zarządził prezentację broni. Wartownicy stanęli na baczność, unosząc w górę włócznie. Pozostali chłopcy uczynili to samo. Po chwili Nemeczek zniknął w ciemnościach. Feri Acz stał na środku polany ze spuszczoną głową. Gereb, blady jak ściana, podszedł do niego, próbując coś wyjaśnić, lecz dowódca odwrócił się do niego plecami. Podobnie uczynił starszy z braci Pastorów. Wśród ogólnego milczenia, Gereb ruszył przez mostek. Kiedy czerwoni zostali sami na wyspie, Feri spytał braci Pastorów, czy to oni odebrali kulki Nemeczkowi, a słysząc potwierdzenie, przypomniał, że zabronił zabierać kulki dzieciom. Rozkazał im wejść do wody w ubraniach i zapowiedział, że każdy, kto się roześmieje, będzie musiał zrobić to samo. Pastorowie z rezygnacją weszli do stawu i usiedli w wodzie. Wówczas dowódca wyprowadził swój oddział z wyspy, a zawstydzeni bracia samotnie odeszli do domu.

Dodaj swoją odpowiedź