Opowiadanie o dniu spędzonym w towarzystwie Żony Modnej.
Zostałeś zaproszony przez bohaterów satyry Krasickiego do ich wiejskiej posiadłości. Napisz opowiadanie, w którym przedstawisz zdarzenia z jednego dnia spędzonego w towarzystwie „żony modnej” i jej męża. Wprowadź do opowiadania dialogi.
Drzwi otworzył mi ich lokaj. Podałam zaproszenie, po krótkich oględzinach wpuścił mnie do środka. Od razu zdziwiło mnie, co można zrobić ze zwykłym dworkiem. Sufit hallu był pozłacany, a z jego środka (sufitu) zwieszał się przepiękny żyrandol z diamentów. Więcej nie zdążyłam uchwycić moim wzrokiem, bo zaprowadzono mnie do olbrzymiego pokoju (a raczej Sali balowej), na którego środku stała harfa. Ale to nie ona najbardziej przyciągnęła mój wzrok. Najbardziej przytłaczającym (i kiczowatym zarazem) elementem tego pomieszczenia był rażąco kanarkowy dywan z napisem „Viva la France”. Nie mogłam zrozumieć, jak można dopuścić do tak bez gustownego połączenia, (bo jak wygląda żółty dywan na hebanowych deskach?). Przypomniałam sobie, po co przyszłam w tamto miejsce, gdy lokaj oznajmił, że idą gospodarze. Nagle otworzyły się dębowe drzwi, nad którymi wisiał wypchany paw, i weszła para. W tej chwili podszedł do mnie biały perski kot i ugryzł mnie w łydkę.
- Dzień dobry państwu, bardzo mi się tu… auuu!!
- Bonjour, miło mi widzieć panią, Madmoiselle. A, mój słodziutki Cesar, czyż nie jest słodki? Chyba panią polubił. A tak poza tym, gdzie służba, może by się ktoś wziął płaszcz od tej madame? Ach, przepraszam bardzo, ale wie pani, ta polska (tu spojrzała na męża z wyrzutem) służba…
(Mąż tylko mruknął coś pod nosem, zresztą nie dziwiłam mu się, bo albo za dużo wypił, albo miał jakiś problem. Denerwował mnie też przesadny francuski akcent u tej damy)
Weszliśmy do jadalni, stół był już zastawiony różnymi potrawami (wiele z nich widziałam po raz pierwszy w życiu i pan domu chyba też z tego, co wywnioskowałam)
. Nie było tam ani chleba, ani ziemniaków. Za to był kawior, faszerowany bażant, żabie udka, ślimaki, krewetki w jakimś żółtym oleju z pietruszką, oraz wiele innych dziwnych potraw. Było ich o wiele za dużo, jak na trzy osoby – zastawiony był aż po brzegi stół na sześć osób. Zaczęliśmy jeść. Pani domu w pewnym momencie wyleciała lampka z francuskim Burgundem (winem) z 1731 roku, którą trzymała tylko dwoma palcami, ale i tak za ten fakt „oberwało się” służbie. Po obiedzie zeszliśmy do oranżerii.
– I jak, smakował pani nasz obiad, madame?
- Och tak, był wyśmienity.
– Madame, tak to jest,gdy się żyje modnie. Nie mogę sobie pozwolić na jakieś prymitywne polskie potrawy. O zgrozo! Przecież to totalny kicz, a polska moda jest okropna, a jeśli nawet coś mi się podoba, to jest podejrzanie tanie. Coś duszno w tej oranżerii. Ta polska służba doprowadza mnie do szału. Gdy jestem we Francji, to wszystko działa jak w zegarku, a tu wszystko się spóźnia. Dymitr, nasz ogrodnik, znów zapomniał uchylić okien. Wyjdźmy stąd, póki nie stałyśmy się żabimi udkami. Już wieczór, czas na podwieczorek. Jak znowu zrobią coś nie tak, zabiję, słowo daję, madame.
Zaczęło robić się chłodno. Przeszłyśmy przez ogród (męża nie widziałam od obiadu). Na jego środku była sadzawka z fontanną na środku, a naokoło chodziły flamingi. Trochę przesadne i szpanerskie to było,ale to nie moja sprawa, niech robią, co chcą, chociaż coś czuję, że nie wyjdzie im to na zdrowie. Nadszedł czas na podwieczorek. Teraz znalazłyśmy się w okrągłym pokoju z kominkiem i olbrzymim oknem z widokiem na sad i pola uprawne.
„Żona Modna”- Nienawidzę tego pokoju, zawsze, kiedy tu jestem widzę albo jakiegoś wieśniaka, albo Dymitr zagląda tutaj i patrzy, co robię. We Francji to nie do pomyślenia, madame. Mogłam zostać w mieście, tam życie toczy się zupełnie innym tempem. Ale zjedzmy już podwieczorek, zgłodniałam trochę, to pewnie przez to polskie powietrze. Bon Apetit.
Chciało mi się iść z tamtego miejsca. Było „przeciążone” różnymi dywanami, panował tam zaduch. Nie podobały mi się te wszystkie bogactwa, nie chciałabym tam mieszkać. Chodzić w gorsetach, jeść ślimaki i nosić peruki wielkości szyi żyrafy. Co to za życie, mieć wszystko to, co się chce mieć. Nie ma się marzeń, a wartości najwyższe (rodzina, miłość) stawia się na dalszy plan, a ich miejsce zajmuje pogoń za modą i atrakcyjnym wyglądem.