Moja okolica-kartka z pamiętnika

Wtorek, 27.10.2006

Nareszcie koniec tygodnia-piątek popołudnie. Całotygodniowe zmagania się z trudnościami szkoły całkowicie mnie wykończyły. Jeszcze tylko droga do domu i czeka na mnie 2 dni wolnego od monotonii szkolnej. Jak zwykle po przyjściu do domu zdjąłem plecak i położyłem w kąt, aby tam samotnie czekał aż do poniedziałku. Po dłuższym odpoczynku postanowiłem, że ten weekend nie spędzę w domu – było ciepło, więc postanowiłem, że warto jest wykorzystać taką pogodę na spędzenie tego czasu na świeżym powietrzu. Poza tym i tak nie miałem nic ciekawego do robienia w domu.
Wyszedłem z domu około 17. Pomyślałem, że na początku odwiedzę moje ulubione miejsce – staw Glinianka. Idąc oglądałem znane mi już widoki pól, domów i ulic. Oglądając widok stawu jeszcze jeden raz odkrywałem go na nowo, chociaż tak dobrze go znam. Przypominałem sobie obraz wysokich traw i porozrzucanych kamieni, które otaczały to miejsce. W lustrze wody jeszcze jeden raz ujrzałem odbicie otaczającej go okolicy, która zdawała się skrywać pod wodą. Słońce zaczęło już zachodzić. Jak zwykle stałem za długo. Obejrzałem się raz jeszcze raz by zapamiętać ten widok. Postanowiłem, że pójdę tak wiele razy przebytą dróżką z płyt betonowych, żeby dostać się na boisko. Okolica szarzała. Wszystko zdawało się jakby zlewać ze sobą i tracić kształty. Idąc dróżką wydawało mi się, że idę ogrodzony wysokimi ścianami z tataraku. Wokół mnie były pola, na których nie było już nikogo. Zupełnie jakby szarość skryła wszystkich jej mieszkańców i bywalców. Latarnie zaczęły świecić mocnym, żółto-pomarańczowym światłem rozświetlając ulicę i domy, które także rozświetliły się światłem żarówek. Było już zupełnie ciemno, lecz dobrze pamiętałem wszystkie szczegóły drogi, którą szedłem. Przechodząc koło boiska, uśmiechając się lekko, przypomniałem sobie jakąś zabawną sytuację, która przeplatała się z kilkoma innymi wspomnieniami, związanymi z tym miejscem. Usiadłszy na chwilę na granitowym stole, poszedłem dalej. Wieczór był wyjątkowo ciepły, a niebo bezchmurne tak, że można było dostrzec każdą gwiazdkę. Zaczął wiać ciepły, lekki wiatr. Obok drogi rosły stare, wysokie drzewa i krzaki. Gałęzie i liście kołysząc się lekko na wietrze, przybierały różne kształty i swym szumem starały się rozmawiać z innymi. Dalej mijałem jeszcze kilka grupek drzew, kilka domów i latarni, które pozwoliły mi dostrzec inne szczegóły trasy. Minąłem wreszcie przystanek, na który codziennie chodzę, aby wsiąść do autobusu i jechać do szkoły. Stało tam kilka postaci, które czekały, aż przyjedzie autobus i zabierze ich do celu podróży. Tym razem nigdzie nie musiałem się spieszyć, szedłem beztrosko, zapominając o całym świecie i problemach i tylko zagłębiałem się w rozmyślaniach i marzeniach. Dalej, przez dłuższy odcinek drogi nie było żadnej latarni, więc idąc na oślep, musiałem się kierować oczami wyobraźni. Odruchowo omijałem dziury w jezdni, w które wpadłem wiele razy. Obok mnie jeździły auta, które pozwoliły mi lepiej widzieć. Dalej skierowałem się już powolutku w stronę domu. Na tym odcinku drogi oglądałem typowe widoki osiedl. Dookoła tylko domy, którym, jakby przez oczy, wydostawało się światło. Wewnątrz ludzie oglądali telewizję, lub siedzieli rozmawiając nie wiadomo o czym. Wysokie, stare drzewa, wyglądały jakby strzegły tych oczu i odstraszały swym widokiem i szumem przechodniów. Z otwartych okien wydobywały się różne dźwięki, które tworzyły swoistą muzykę zmierzchu. Moje rozmyślania przerwało przeraźliwe szczekanie jakiegoś małego pieska, którego skryła noc. Na skrzyżowaniu, kiedy spojrzałem w lewą stronę, zobaczyłem ciemność, która zdawała się gęsta i nie do przebycia. Gdyby nie domy wzdłuż niej, to nie wiem, czy dostrzegłbym kształt ulicy. Po prawej również nie zobaczyłem niczego interesującego. Jedynie mrok, który wchłaniał każdy promyk światła i nie chciał go zwrócić. Przez chwilę wydało mi się, że nie ma już nic dalej, że ta ściana z czerni jest nie do przebycia i stanowi granicę. Idąc dalej widziałem jeszcze kilka domów, na podwórkach których biegały spuszczone psy, pilnujące dobytek przez złodziejem.
Nawet nie wiem kiedy znalazłem się na swojej ulicy. Już tylko kilka domów dzieliło mnie od mojego. Idąc spiesznie starałem się dokańczać myśli, które pierzchły wraz z widokiem mojej bramy. Było już późno. Wchodząc na plac obejrzałem się raz jeszcze, a przez myśl przemknęły mi wszystkie widoki przebytej drogi. Wchodząc do domu oderwałem się od zadumy i zająłem się sprawami codziennymi. Myślę, że w następnej wolnej chwili powtórzę taki spacer, ponieważ oderwanie się od rzeczywistości bardzo mi się przyda i pozwoli na przemyślenie jeszcze innych zagadnień związanych z moim życiem.

Dodaj swoją odpowiedź