Rodia Raskolnikow – Porfiry Pietrowicz. Pojedynek osobowości.

Rzucono rękawicę. Chrzęst metalu uderzającego o ziemię. Stanęli naprzeciw siebie. Pokłonili się. Skrzyżowali miecze. Pojedynek siły, szybkości, zręczności. Obserwujesz ruchy przeciwnika. Próbujesz przewidzieć jego następny krok. Wasze ruchy jak taniec i promienie słońca tańczące między wami. Próbujesz zadać cios. Możliwości są tylko dwie: zwyciężysz lub przegrasz, przeżyjesz lub spotka cię śmierć. Kim jesteś? Jesteś rycerzem.

A ty? Czy wypowiedziano ci pojedynek? Jakiś wiadomienie, jakiś znak, prowokacja..., a może to ty sam go sobie wypowiedziałeś? Tak, zabiłeś - rzuciłeś rękawicę pod własne stopy. Z kim przyszło ci walczyć? Spójrz, to on, twój przeciwnik – to ty – twoje sumienie.
A on – ten sędzia śledczy? Nie, on jest tylko mieczem, narzędziem. Choć..., jakże wspaniałe i szlachetne to ostrze. Kim jesteś? Jesteś zbrodniarzem.

Walka? Tak, to jest walka, lecz tu kodeks rycerski nie obowiązuje. Nie upominaj się o swoje prawa. Ty prawo złamałeś, wyrzekłeś się go. Nie mów, że grunt ten jest ci obcy. Poznałeś jego smak, zanurzałeś dłonie w jego chłodny piasek. Lecz teraz ziemia splamiona jest krwią. Bije z niej gorąco, które parzy ci stopy. Wstań i podnieś miecz. Ty walczysz, wiec nie patrz w ziemię, patrz przed siebie. Przed tobą broń przeciwnika. Obserwuj ten miecz. Bądź czujny, jego ciosy są silne i przemyślane. Tu liczy się inteligencja i spryt. Toczysz bój – pojedynek osobowości.
Czy on wie? Nie, on nie może wiedzieć. Może się domyśla, ale wiedzieć nie może. Wszędzie tylko poszlaki: strzępki papieru z twoim nazwiskiem, to omdlenie, rozmowa z Zamietowem, dzwonek..., no i artykuł. Jesteś bezpieczny, niczego ci nie udowodnią. „Ze stu królików nigdy nie uda się zrobić konia, ze stu poszlak nigdy nie da się złożyć dowodu.” Czemu więc tyle w tobie niepokoju? Czemu się denerwujesz, nie śpisz po nocach? I wciąż te koszmary...

Próbujecie się nawzajem przechytrzyć. Jeden chce myśleć za drugiego, przewidzieć każdy jego ruch. Przyznaję, to było niemal genialne: wejść w progi swego kata z uśmiechem na ustach. Wykrzywione wargi, które miały powstrzymać wydobywający się z gardła, głośny śmiech. Byłeś wtedy zbyt pewny siebie. On wiedział, że przyjdziesz. Czekał. Nie potrafiłeś spojrzeć mu w oczy (nie potrafiłeś aż do końca). Skakał wtedy z pytania na pytanie. Wszystkie pozornie niewinne, nic nieznaczące. On potrafił jednak wyłapać z twoich odpowiedzi każde zająknięcie, zawieszenie się głosu, nie umknął mu żaden gest. Widział i słyszał wszystko.

Nauczyłeś się przewidywać następne pytania, układałeś odpowiedzi. Z czasem wiedziałeś, gdzie kryje się podstęp. Jednak wciąż z jednym nie potrafiłeś sobie poradzić. Gubiły się na przemian nerwy i podniecenie.
Już prawie cię miał. Nie wytrzymałbyś dłużej tego przesłuchania, to miał być dzień twojej klęski. Czyżby los się wtedy do ciebie uśmiechnął? Podarował ci kolejne dni wolności. (Cóż to za wolność - przestrzeń klatki wypełnionej bólem i koszmarami?) Przyprowadzili wtedy Mikołaja..., nie, ten głupiec sam przyszedł. „Ja zabiłem” – chciał pokutować za twoje winy, cierpiętnik się znalazł. Widziałeś jak to wyznanie zbiło go z tropu, stracił wtedy głowę, nawet zaczął go przesłuchiwać przy tobie. Nie myśl jednak, że mu uwierzył. Od początku wiedział, że to łamstwo. „Zobaczymy się jeszcze. I wtedy poznamy się ostatecznie.” Wyszedłeś nie zobaczywszy niespodzianki. Czy aby na pewno była to wygrana bitwa?

Bawił się w psychologa, lecz jego zabawa daleka była od amatorszczyzny. Pamiętasz, powiedział: „Uważam pana za najporządniejszego człowieka, nawet z pewnymi zadatkami wspaniałomyślności.” Może to cię śmieszy, ale to nie była tylko gra, on naprawdę cię polubił. Jak zwykle, tak i wtedy, to on przewodził rozmowie. Opowiedział ci twoją sprawę, ale widzianą jego oczyma. Poznałeś dwie strony medalu. Początkowo, zląkłeś się nawet myśli, że może uważać cię za niewinnego, by pod koniec zadać pytanie: „Kto zabił?” Czy mogłeś spodziewać się innej odpowiedzi? I on wcale nie musiał być prorokiem: „Przecież to pan zabił, Rodionie Romanowiczu! Właśnie pan zabił...”
Ostrze rani, kłuje, wbija się w twe ciało. Nie zadaje jednak ostatecznego ciosu, długo nie chce go zadać. Wie, że ma nad tobą przewagę i zręcznie to wykorzystuje. Bawi się z tobą w kotka i myszkę, zwodzi, knuje podstęp. Ale czy ma inny wybór? Ty sam wyzwałeś go na pojedynek, ale tak zręcznie przygotowałeś grunt pod walkę, że nie dałeś mu innej możliwości. On nie ma szans na zwycięstwo w czystej walce. Jedyna jego szansa w tym, że ty sam się poddasz.

Rodionie, ty zabiłeś i on o tym wie. Powiedział ci tym, bo widział jak się męczysz, widział jak to cię zabija. Chciał ci pomóc, przyśpieszyć to, co nieodwracalne. On już wygrał. To musiało się stać. Poległeś w tym pojedynku, ale to nie koniec walki. Przed tobą walka o duszę, walka o samego siebie.

Rodionie, ty nie jesteś rycerzem. Jesteś zbrodniarzem. Zamordowałeś, lecz „na całym świecie nie ma człowieka bardziej nieszczęśliwego od ciebie.” Przyznaj się. „Idź zaraz, w tej chwili, stań na ludnym placu, naprzód ucałuj ziemię, którą splugawiłeś, a potem bij pokłony na cztery strony świata i wołaj do ludzi „Zabiłem!” Wtedy Bóg znowu tchnie w ciebie życie. (...) Powinieneś wziąć na siebie krzyż i odpokutować. Tak, powinieneś.”

Dodaj swoją odpowiedź